Rozdział 25

44 6 0
                                    

Kade

            Siedzę na murze okalającym posiadłość szkoły. Choć sto metrów dalej znajduje się brama, z mojego miejsca jestem niewidoczny od strony drogi dzięki drzewom. Jeśli pójdzie się dalej wzdłuż muru, dojdzie się do cmentarza, a po około godzinie z powrotem znajdzie się w punkcie wyjścia.

            Oczywiście teren należący do szkoły jest o wiele większy. Cały las ciągnący się na wschód i północ od szkoły należał do dyrektora Campbella, a w momencie jego śmierci przeszedł na Robbiego, jego jedynego spadkobiercę. Wszystko po to, by zapewnić uczniom pełną swobodę i bezpieczne miejsce, gdzie mogą poznawać i uczyć się kontrolować swoje moce z dala od wzroku ludzi.

            Dyrektor nie zasłużył na los, jaki go spotkał. Przyczyniłem się do tego z Rhysem i nie mogę w żaden sposób odpokutować za swoje winy. Chciałem być lepszy, zasłużyć na poświęcenie jego i Celeste, a skończyło się na tym, że niemal zamordowałem własnego brata. Cholera, gdyby stanął przede mną teraz, prawdopodobnie ponownie sięgnąłbym po sztylet.

            Dlatego siedzę na ośnieżonym murze od jakiejś godziny, nie mając odwagi pokazać się nikomu na oczy. Wydycham powietrze i udaję, że to dym od papierosa. Zabiłbym za jednego. W moich ustach nie brzmi to jak niewinne powiedzenie.

            - To tutaj się ukrywasz, młody panie?

            Udaje mi się ukryć wzdrygnięcie, dałem się podejść. Oglądam się na Lajlę i krzywię się na widok pozostałej dwójki upadłych maszerujących tuż za nim. Naama wciąż ma na sobie mój płaszcz, jego poły są rozchylone i odsłaniają jej półnagie ciało.

            Siadam bokiem, spuszczam nogi po obu stronach muru i strącam przy okazji trochę śniegu. Oczyściłem miejsce, na którym siedzę, a i tak mam wrażenie, że moje spodnie są przemoczone. Może to wina zimna.

            - Jak mnie znaleźliście?

            - Przyznajesz się, że znowu chciałeś się wymknąć? - pyta Lajla z chłodnym błyskiem w ciemnoszarych oczach.

            Odchylam lekko głowę do tyłu wciąż ze śmiertelnie poważną miną świadom efektu, jaki to na nich wywrze. Nie myliłem się. Lajla przestaje się uśmiechać, wiedząc, że posunął się za daleko i nie jestem w nastroju do przekomarzania się.

            - Kiedy zostawiłeś mi płaszcz, zainstalowałam ci w telefonie aplikację namierzającą – wyjaśnia Naama. – Nie chciałam, żebyś znowu nam uciekł.

            Z aktorską wprawą przybiera pokorną minę i spuszcza wzrok, jak gdyby naprawdę chciała okazać mi skruchę. Wszyscy wiemy, że to tylko jej gra i wcale nie jest jej przykro, chce mnie jedynie ułaskawić.

            - Kolejny powód, by nienawidzić technologii – burczę.

            Wyciągam telefon z kieszeni dżinsów i rzucam go w jej stronę. Zręcznie przechwytuje go w powietrzu, udowodniając zarazem, że cały czas czuwała.

            - Odinstaluj to. Nie będzie ci potrzebna, skoro już tu jesteście.

            Lajla nabiera śmiałości i wskakuje na mur obok mnie, siada w ten sam sposób. Z kieszeni kurtki wyciąga papierosy (paczkę moich ulubionych, a jakże) i zapalniczkę. Kąciki ust drgają mu na widok mojej zaskoczonej miny.

           - Dalej pamiętam, co lubisz palić. Bez przerwy ci je kupowałem, bo nikt nie sprzedałby papierosów siedmiolatkowi, nieważne jak charyzmatycznemu.

Dark TwinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz