VII. Han Jisung znów ociera się o śmierć

90 13 0
                                    


— Szanowna, nie...Czcigodna, najzacniejsza pani dyrektor. Ja, marny i uniżony uczeń, pragnę z wielką pokorą zapytać, czy jest możliwość, abym na zbliżającym się wielkimi krokami festiwalu świątecznym, wystąpił wraz z moim niebiańsko utalentowanym zespołem? Nie śmiem prosić o więcej. Przysięgam, że jestem w stanie nawet ucałować pani piękne dłonie i...

— Fuj, to było obleśne. Skończyłeś? Widziałeś w ogóle jej ręce? – zniesmaczony głos Hyunjina wypełnił pomieszczenie, a Han westchnął bezsilnie i opadł twardo głową na słownik ortograficzny rozłożony na stoliku.

Od czasu pamiętnej historii w szkole muzycznej, Jisung omijał postać dyrektorki szerokim łukiem. Chował się i skradał, wszystko, byleby tylko ta mściwa kobieta go nie dostrzegła. Minęła wystarczająca ilość czasu, aby jego guz na czole zniknął całkowicie, a on sam znów prezentował się nienagannie. Oczywiście jedynie z zewnątrz. Ślady na jego psychice wyryły się zbyt potężnie. Pewnym było, że nabył o kilka fobii więcej. Lęk przed fletami, latającymi przedmiotami, a o unoszących się instrumentach lepiej nie wspominać.

To wszystko zmieniło się w momencie, w którym na początku listopada ogłoszono wielki, międzyszkolny festiwal świąteczny. Wydarzenie organizowane od lat, na które zjeżdżają się ludzie nawet i z innych miast. Jisungowi na samą wieść o tym zaświeciły się oczy, a ręce chaotycznie wyciągnęły telefon, którym, jak najszybciej tylko mógł, zwołał naradę przyjaciół.

Uważał, że to świetna okazja na zdobycie nowej widowni i zadebiutowanie zespołem w większym gronie. Na festiwalu znaleźć się bowiem miała sekcja artystyczna, a on, posiadając zbyt wysokie ambicje, postanowił, że muszą się na nim pojawić. Wystąpią i koniec.

I właśnie, przez tą jego jedną, jakże błyskotliwą myśl i upartość osła, siedzieli wszyscy razem przy ogromnym stole, przysypiając nad słownikami, które w większości robiły za ich poduszki, a nie pomoc w tworzeniu oficjalnej przemowy.

— Nie znajdę już dziś żadnego mądrego słowa więcej. Zostawiam wszystko tak jak jest. Idę...Trzymajcie kciuki, chłopaki – wypowiedział płaczliwym tonem, po czym, z hukiem, zamknął grube tomisko, wybudzając tym Changbina i Chana z nieplanowanego snu, wstał z miejsca i wziął trzy głębokie wdechy, uspokajając szalejące serce.

— Stary, myślisz, że to przejdzie? – Chris odezwał się lekko zaspanym głosem, chcąc delikatnie przekazać, że nie widzi przyszłości dla swojego kolegi. Wszyscy byli świadomi, że każda kolejna konfrontacja z szefową placówki kończy się dla niego coraz gorzej.

— Pozostaje kwestia, czy ty naprawdę chcesz tak wiele ryzykować i fatygować się na ten występ? Okazja świetna, ale wszyscy wiemy, że masz na pieńku z dyrektorką. I tak jesteś szczęściarzem, że ci tej gitary nie wywaliła z akademika. – Tym razem to Changbin wyraził swoją opinię, a entuzjazm i nadzieja Jisunga były o grosz od całkowitego wyparowania z jego osoby. Potrząsnął jednak głową i przewrócił oczami.

— Więcej optymizmu! Z takim nastawieniem powinniśmy grać na pogrzebach, a nie na festiwalu. Idę i koniec! Nie słucham już was! – Zatykając sobie dwie dziurki od uszu swoimi wskazującymi palcami i nucąc przypadkową piosenkę, aby zagłuszyć słowa przyjaciół, wyszedł z garażu, należącego do ojca Seo, służącego im jako prowizoryczne studio i skierował w kierunku swojego akademika. Musiał ochłonąć przed jutrzejszą konfrontacją z tą niezrównoważoną kobietą. Brak wsparcia znajomych również łamał jego biedne serce. Fuknął więc pod nosem i kopnął pierwszy lepszy kamień. To nic, poradzi sobie sam. A przynajmniej...postara się wyjść z tego żywy.

— Na wszelki wypadek pomódlmy się za niego – dodał Hwang po wyjściu Hana.

I był to pierwszy raz podczas całego spotkania, kiedy owa dwójka wyraziła tak wielki entuzjazm.

::::::::::::::::::::::::::

Nie, to nie mogła być prawda. Na pewno coś źle zrozumiał bądź usłyszał, tak? Wgapiał się z niedowierzaniem w twarz kobiety, doszukując się jakiejkolwiek oznaki zawahania.

— ...Słucham?

— Han Jisung, powtarzam już trzeci raz, a ty ciągle pytasz. Moja odpowiedź i tym razem brzmi dokładnie tak samo.

— To jakiś żart tak? Jak to wystąpić z tymi klasycznymi nudziarzami?! No proszę pani, przecież to się nie łączy. Poza tym, Minho się nie zgodzi.

— To już twoja sprawa. Mój jedyny warunek: albo występujecie z tymi utalentowanymi chłopcami, albo wcale. Po ostatnim incydencie nie pozwolę wam pokazać się we trójkę, o nie. Powinieneś być wdzięczny, że nikt nie zabrał ci tego szatańskiego instrumentu z pokoju. Znaj moją dobroć. A uwierz mi, naprawdę bym chciała.

Czarnowłosy przełknął ślinę i posłał niezręczny uśmiech w stronę pani dyrektor. Postanowił nie wszczynać awantury. Był zbyt przerażony myśląc o konsekwencjach tego działania. Obiecał przyjaciołom, że sobie poradzi. Nie nazywałby się Han Jisung, gdyby sobie nie poradził!

— Dobrze, haha. Zmieńmy temat. – Na myśl o straceniu swojej gitary zabolało go serce, a nerwowy śmiech ledwo przeszedł przez usta. Oczami wyobraźni widział już, jak kobieta bez żadnego zastanowienia chwyta w dłonie jego instrument i ciska nim przez otwarte okno. Z kamienną miną. – Zastanowię się nad tym występem.

Wysyłek, jaki włożył w wypowiedzenie tych słów był niewyobrażalny. Wargi były jak ze stali, a każda literka wyciskała z niego siódme poty. Udało się jednak, a znaczące zadowolenie na twarzy szefowej placówki sprawiło, że odetchnął z ulgą.

— Liczę na to. A teraz sio, wracaj na lekcje. Już wystarczająco z tobą problemów.

Wydźwięk zdań do miłych nie należał, lecz Jisung kierował się do drzwi niczym rozanielony. Ukłonił się kilka razy, szczerząc się jak głupi do sera i opuścił gabinet, prawie skacząc.

Zadanie było zaliczone. Przeżył!
Potem jednak zrzedła mu mina na myśl o postawionym warunku i przeklął siarczyście pod nosem, zaciskając palce w pięść.

Czekała go ponowna konfrontacja z Lee Minho...

𝑃𝑟𝑒𝑡𝑡𝑖𝑒𝑟 𝑡ℎ𝑎𝑛 𝐹𝑟𝑦𝑑𝑒𝑟𝑦𝑘 𝐶ℎ𝑜𝑝𝑖𝑛 / 𝑀𝑖𝑛𝑠𝑢𝑛𝑔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz