Odejdź

1.3K 51 162
                                    

Pastor odchrząknął i wrócił do swojej opowieści ponownie ignorując Zaydena. Zayden prychnął i wyszedł z sali trzaskając drzwiami. 

-Właśnie dlatego powinniśmy mieć odpowiednie stosunki z rodziną. Aby nigdy nie zostać samemu właśnie w takich chwilach.

Opowieść przerwał dzwonek oznaczający koniec lekcji. Wszyscy wyszliśmy z sali a po drodze zgubiłam gdzieś Victorię. Idąc korytarzem który nie jest dość często uczęszczany wśród uczniów zauważyłam Johnsona siedzącego w kącie ze skulonymi nogami. Dość długo się wahałam czy podejść ale ostatecznie to robiłam z myślą że będę tego żałować. 

-Zayden, wszystko w porządku?-zaczęłam, zbliżając się niepewnie do chłopaka.

-Odejdź-polecił, wciąż mając spuszczoną głowę.

-Co się stało?

-Idź sobie.-Dopiero teraz go ujrzałam. Zayden Johnson miał zaczerwienione oczy, koszulę w nieładzie i rozczochrane włosy. Usiadłam obok niego i wpatrywałam się w ścianę. Nie miałam odwagi ponownie spojrzeć w jego ciemne jak smoła oczy, zalane słonymi łzami. 

Siedzieliśmy w ciszy przerywanej pociągnięciami nosa spowodowanymi cichym szlochem wiecznie aroganckiego i silnego spadkobiercy nowego członka organizacji.

-Dlaczego tutaj jesteś?-Zdziwiło mnie że w ogóle się odezwał.

-Wiesz jak ciężko się przyznać że się kogoś potrzebuje?

-Nie, nie potrzebuję nikogo.

-A jednak, wielki Zayden Johnson dalej jest chujem.-Na te słowa Johnson prychnął  i odwrócił swoją głowę w moją stronę. Dopiero teraz ujrzałam ślad który moi braci pozostawili na jego twarzy. Była to dość głęboka rysa prowadząca przez kość policzkową. Wpatrywałam się w nią dość długo dopóki chłopak tego nie zauważył.

-Przepraszam za tamten poranek...-zaczął, a w jego oczach dało się zauważyć prawdziwą skruchę.

-Jest w porządku. Ale...Dalej cię nienawidzę, pamiętaj o tym.

-I vice versa, Santan-zaśmiałam się po czym między nami znów zapadła cisza.

-Dlaczego to zrobiłeś?

-Zrobiłem, co?

-Czemu mnie pocałowałeś. 

Popatrzył na mnie z dezorientacją w oczach jakby nie rozumiał co się do niego mówiło. Dam sobie rękę uciąć że nie spodziewał się tego pytania.

-Odpowiesz?-ponaglałam go do udzielenia mi odpowiedzi.

-Gdy tego samego dnia, wysiadłaś z samochodu stałem z kumplami przy murku.-Przystanął chwilę jakby zastanawiając się jakby mi to zobrazować.- Gdy jeden, Colton, powiedział że niezła z ciebie dupa i założyli się który pierwszy cię przeleci.

-Czyli chciałeś mnie przelecieć jako pierwszy?-Niemal pisnęłam oburzona.

-Nie, Kat.

-Więc co?

-Czemu miałbym ci się tłumaczyć?

-Nie pyskuj tylko mów.-Zayden ponownie uśmiał się na moje słowa.

-Chciałem im wszystkim pokazać że jesteś moja.-Spuścił wzrok.

-Nie jestem twoja!

-Kurwa wiem, chciałem im tylko pokazać że mają cię nie tykać! Nie uważasz że to niesprawiedliwe gdy ktoś fałszywie zabiega o twoje względy?

-Czemu mi pomogłeś?

-Po pierwsze, nie jestem takim chujem za jakiego mnie uważasz. A po drugie kiedyś przejmiemy biznes, będziemy robić razem interesy.

-Skąd pewność że chciałabym robić z tobą interesy?

-Nie robiłabyś interesów z kimś, kogo nie znasz. A mnie znasz od bardzo dawna.-Nie odpowiedziałam mu nic, bo mimo iż nie chciałam się do tego przyznać to wiedziałam że miał rację. Znów zapadła między nami cisza dopóki Zayden nie zaczął się niekontrolowanie śmiać.

-Co jest, chory jesteś?-zapytałam przerażona.

-Gdybyś była moją żoną, dolałbym ci trucizny do herbaty.-Zaśmiał się ironicznie. Postanowiłam, że nie pozostanę mu dłużna i się odpłacę.

-Gdybyś był moim mężem, z pewnością bym ją wypiła.

Znów zaczęliśmy się śmiać a nasze napady śmiechu zakończyła głucha cisza. Aż w końcu do mnie dotarło: Colton...

-Mówiłeś że nijaki Colton się o mnie założył.-Zayden przytaknął.-Ten sam Colton który mi pomógł?

-Pomógł?

On nie wiedział...

-Nic takiego.

-Czegoś mi nie mówisz.

-Nawet się nie znamy, dlaczego miałabym ci cokolwiek mówić?

-Skoro mamy chwilę szczerości to bądźmy szczerzy. Wątpię że taka rozmowa się jeszcze nam trafi.

-Nasz nauczyciel biologii, on...-Na samo wspomnienie tej sytuacji po moim policzku spłynęła jedna łza.

Jedna samotna

-On co?-dopytywał Zayden.

Spojrzałam na chłopaka w nadziei że sam się domyśli i że nie będę musiała kończyć. Los się nade mną ulitował i tak właśnie się stało.

-Skurwiel, mam nadzieję że zginął w męczarniach.

-Patrzyłam na jego śmierć. Mogę cię zapewnić że cierpiał. Zważywszy na to że zginął w murach tej szkoły.

-Jak, zabili go tutaj?

-Mhm.

-A Colton, jak on ci w tym wszystkim pomógł.

-Zapomniał plecaka i wszedł do sali gdy ten oblech...Colton rzucił się na niego i mi pomógł.

-Szlachetnie-burknął ironicznie.

-Zaprosiłam go na lunch.

-Ale jak cię wykorzysta to potem nie płacz.

-Nie pozwolę się wykorzystać.

Cisza, cóż, nie nowość.

-Czemu płakałeś?-rzuciłam.

-Co?

-Co?-zawtórowałam głupio.

-Nie płakałem.

Kłamał

Patrzyłam na chłopaka z uniesioną brwią gdy ten w końcu się złamał.

-2 lata temu zachorował mój dziadek. Narzekał na pogarszające się samopoczucie i tak dalej. Umarł. Straciłem nie tylko osobę która zawsze mnie wysłuchała, straciłem najlepszego przyjaciela dla którego nie liczyły się tylko moje pieniądze, ale też to kim jestem. Pomagał mi. Uratował mnie. Gdyby nie on to nie wytrzymałbym, moje zdrowie psychiczne jest tak słabe że kilka razy byłem na skraju śmierci. Na pogrzebie słyszałem tylko kondolencje i to głównie ze strony obcych ludzi. Moja rodzina ,,płakała''-Chłopak zrobił cudzysłów w powietrzu"-nigdy nie interesował ich dziadek, tylko ja się nim zajmowałem. Płakali na pokaz. Na pogrzebie nikt nie okazał mi litości. Nie pozwolili mi nawet na żałobę...

Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo Zayden Johnson był zepsuty. 

Zayden taki jest przez swoją rodzinę. Gdyby okazali mu choć trochę czułości...

Obróciłam głowę w jego stronę i ponownie mogłam ujrzeć łzy wypływające z jego oczu. Nie wahałam się, nie czekałam na pozwolenie. Po prostu go przytuliłam.

Przytuliłam jebanego Johnsona


(rozdział niesprawdzany)

Przepraszam że tak późno rozdział dodany.

Do następnego!<3

Dalej cię nienawidzęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz