WYBRANY NA DIABŁA: V

20 12 0
                                    

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Asami przechadzała się nerwowo po świątyni. Jej gniew niemal namacalnie unosił się w powietrzu, jak ciężkie, niewidoczne chmury burzowe, gotowe w każdej chwili uderzyć piorunem. Każdy krok, który stawiała, rozbrzmiewał echem w pustych korytarzach. Długie szaty, które nosiła,  unosiły się przy każdym gwałtownym ruchu, a ręce drżały, zaciskając się w pięści.
– Jak śmiał?! Jak mógł?!– syknęła przez zaciśnięte zęby, rozglądając się wokoło.
Na pierwszy rzut oka niczego nie brakowało. Ołtarze były nienaruszone, posągi błyszczały, a płomienie wiecznych ognisk tliły się spokojnie. Ale Asami czuła to. Czuła brak czegoś istotnego, czegoś, co było częścią jej. Czegoś, co dało jej siłę, pewność siebie, kontrolę.
Bransolety na jej nadgarstkach i kostkach lśniły w świetle, ale bogini znała ich sekret. Ametysty umieszczone na bransoletach, drobne, niemal niepozorne, były źródłem jej mocy. W każdym z nich mogła przechowywać i kumulować swoją energię, gotową do użycia w dowolnej chwili. A teraz jeden z nich zniknął. Jeden ametyst – i już czuła się osłabiona. Nie tak, by ktokolwiek to zauważył, ale Asami nie była byle bóstwem. Każde drobne zakłócenie w jej mocy było dla niej niczym wyrwa w duszy.
– To on! To ten nędzny Ouros!– krzyknęła, a jej głos odbił się echem od marmurowych ścian. Ten drań. Ten złodziej. W chwili, gdy zrzuciła go do świata śmiertelników, musiał wykorzystać moment nieuwagi, by skraść coś, co należało do niej.
Nie mogła znieść, że ktoś miał czelność podnieść na nią rękę, a co dopiero skraść coś, co należało do niej. Tym bardziej, że ten ktoś był teraz poza jej bezpośrednim zasięgiem, a to wywoływało w niej jeszcze większą frustrację.
Podporządkowała sobie wielu – pomniejsze bóstwa, zapomniane i pogardzane przez innych bogów. To oni spełniali jej rozkazy, często bez wahania, bo wiedzieli, że bunt byłby dla nich równoznaczny z całkowitą zagładą. A jednak, nawet ze swoją armią bożków, czuła się teraz... okradziona. Upokorzona.
Drzwi jej komnaty otworzyły się gwałtownie, a w progu pojawiła się Surtr. Jako bożek ognia i zniszczenia, była ulubienicą Asami. Jednakże aktualnie nie chciała nikogo w swoim pobliżu.
– Pani...– zaczęła ostrożnie, stawiając krok do przodu. Doskonale wiedziała, jak niebezpieczne może być Wszechbóstwo, jak kazała się tytułować.– Słyszałam, że wołałaś. Co się dzieje?
Asami odwróciła się gwałtownie w jej stronę, a spojrzenie jej oczu, choć nie płonęło ogniem, było bardziej przerażające niż najgorętsze płomienie Surtr. W sekundę znalazła się przy niej, zaciskając dłoń na jej szyi. Surtr, mimo swojej siły i władzy nad ogniem, poczuła jak jej ciało ogarnia lodowy strach.
– Co się dzieje? – wysyczała, ściskając mocniej.– Bożek Cieni mnie okradł. Skradł część mojej mocy, część mnie samej! A ty, ty pytasz, co się dzieje?!
Surtr nie miała szans, by się bronić. Gniew Asami był tak wielki, że wszelka próba oporu skończyłaby się zagładą. Poczuła, jak ciepło w jej ciele słabnie, jak ogień, który zawsze w niej płonął, zaczyna gasnąć pod wpływem mocy Wszechbóstwa.
– Pani, proszę...– wykrztusiła, próbując złapać oddech.– Jestem twoim sługą... P-Powiedz mi, co mam zrobić.
Asami patrzyła na nią przez chwilę, w jej oczach widać było zimny, przerażający gniew. Jednak po chwili puściła Surtr, która natychmiast opadła na kolana, łapiąc głęboki oddech.
– Zrób to, co powinnaś zrobić od samego początku– wycedziła, odwracając się plecami.– Znajdź tego drania. Znajdź Ourosa. Albo uwolnij koszmary, które na niego zapolują.
Surtr z trudem podniosła się z kolan, wciąż czując ciężar gniewu na swoim karku. Każde słowo, które wypowiedziała, zdawało się być obciążone widmem konsekwencji, a jej myśli błądziły w obawie przed tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie spełniła rozkazu.
– Tak, Pani, zrobię, co każesz– powiedziała, starając się nadać swojemu głosowi pewność, której sama nie czuła. – Ale... gdzie mam ich szukać?
Blondwłosa bogini obróciła się w jej stronę. Wściekłość nie gasła, ale w spojrzeniu pojawił się cień zrozumienia.
– Nie wiem, gdzie jest Ouros– przyznała, brzmiąc jak zaciśnięta struna.– Masz udać się na Jawę. Dogadaj się z Morfeuszem, zabij go, nie wiem! Masz uwolnić koszmary. Daj im misję sprowadzenia Ourosa do mnie!
– Koszmary?– powtórzyła, poczuwając, jak adrenalina zaczyna krążyć w jej żyłach.– Nie wiem czy Ouros może mieć koszmary.
– Dopadną go w formie fizycznej.
– Dobrze, Pani – powiedziała z determinacją.– Zobaczysz, że zasługuję na twoje uznanie.
Asami przyglądała się jej przez chwilę, a na jej twarzy błąkał się cień zadowolenia, ale nie całkowity.
– Nie oszukuj się. Liczę jednak że spełnisz choć połowę moich oczekiwań...
Surtr skinęła głową, czując ponownie ogarniający ją lodowy oddech strachu. Była niemal pewna, że koszmary, jakie by nie były, będą zdecydowanie lepsze od jej Pani. Przełknęła ślinę, zamykając na chwilę oczy, by zebrać myśli.
– W takim razie, jak mam je znaleźć? Koszmary są rozproszone po całej Jawie.
Asami wskazała na starą mapę, rozwiniętą na marmurowym stole. Linia niebieskiego światła błysnęła, wskazując miejsce, które wydawało się pulsować czernią.
– Tutaj. To miejsce, w którym się gromadzą, kiedy czują niebezpieczeństwo. Ich energia tam jest najsilniejsza. Musisz tam pójść i wezwać je.
Bożek ognia zgiął mapę, gotów do wyjścia.
– Ale pamiętaj...– Wszechbóstwo złapało ją za nadgarstek– ...że nie wrócisz bez rezultatu. Jeżeli Ouros zdoła uciec, zrozumiesz, co to znaczy zawieść mnie. Masz wrócić do mnie razem z nim. Nawet martwym!
Surtr skinęła głową, nie mając wątpliwości, że porażka nie wchodzi w grę. Oznaczała bowiem śmierć.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

=NIE DO CZYTANIA= Null: Spadkobierca Ciemności  =EKSTREMALNE POPRAWKI FABULARNE=Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz