Uchyliłam je delikatnie i zerknęłam. Korytarz był pusty, postarałam się jeszcze uspokoić oddech i wyszłam szybko. Spojrzałam przez okno w korytarzu. Na podwórzu nie było nikogo, głosy z dołu były przytłumione jakby wszyscy siedzieli w jednym kącie. Zaczęłam zbiegać po schodach, ale lekko. Próbując nie wydawać dźwięków. Skarpety ułatwiły sprawę. Niestety pięta bolała od wcześniejszych uderzeń. Musiałam przekładać ciężar na palce.
Słyszałam wiele komend, różnych głosów, ale przy drzwiach, nikogo. Zerknęłam przez barierkę, plecami do mnie stało dwóch żołnierzy. Przed nimi zauważyłam parę osób. Wszyscy skierowani do przodu. W Kuchni musiała toczyć się jakaś zacięta kłótnia bo słychać było wzburzenie.
Tyłem, na palcach, obserwując wszystko zamierzałam do drzwi wyjściowych. Chwyciłam klamkę i otworzyłam je, cały czas patrząc czy ktoś nie wychodzi z dużej Sali, albo z kuchni na końcu korytarza. Zagryzłam wargę. Oby nie skrzypiały, oby te pieprzone drzwi nie wydały żadnego dźwięku. Poczułam świeże powietrze i uścisk w żołądku. Rozejrzałam się przelotnie i jak szalona rzuciłam do ucieczki. Tym razem nie czekałam. Skręciłam od razu w lewo. Nie chciałam biec na drogę, wzdłuż zabudowań. Tam na pewno się ktoś kręcił. Musieli mieć zostawionych tam strażników. Wolałam prosto do lasu, mniej prawdopodobne, że będą mnie szukać w tym kierunku albo większe szansę na ucieczkę.
Biegłam nie patrząc za siebie, usłyszałam straszny huk, chyba strzały. Jezu, tam byli ludzie, to ich głosy słyszałam. Czy to do nich strzelali? Oni czekali tam na śmierć? Zahaczyłam rękawem o drzewo, aż mnie pociągnęło do tyłu. Szybko zaczęłam szarpać materiał. Rozprułam cały rękaw tylko po to żeby móc dalej biec. Wolność była ważna, ale czy najważniejsza? Ale przecież nie mogłam im pomóc. Jak? Syknęłam, gdy kolejne patyki wbiły mi się w stopy, skarpety okazały się marną ochroną.
Przystanęłam, oddychałam głęboko i zbyt szybko więc czułam jak zbiera mi się na kaszel. Potarłam ramiona, było zimno. Rozejrzałam się, wszędzie drzewa, żadnej drogi. Założyłam włosy za uszy, znów zgubiłam gumkę. Starałam się skoncentrować, albo było tyle możliwości. Wydawało mi się, że słyszę głosy. Cholera, nie. Powinni szukać mnie na drodze, nie tutaj. Kurwa. Nie mogą mnie złapać, będzie po mnie jeśli teraz nie ucieknę. Vittorio mnie zabije.
Dalej już szłam, nie byłam w stanie biec. Kulałam na prawą nogę. Zbyt słabo wykorzystałam początkową adrenalinę, zbyt szybko. Mogłam jakoś rozłożyć te siły. Ale nie miałam zamiaru się poddać. Odpychałam się od drzew by wzmocnić marsz. Z boku usłyszałam łamanie gałęzi, skręciłam więc i zaczęłam stawiać większe kroki. No! Jeszcze kawałek, na pewno gdzieś dobiegnę, musiały być w pobliżu jakieś domy. To nie pieprzona pustynia! Puszcza, tylko zwykły las. Zauważyłam coraz więcej światła przebijającego się między pniami drzew. Być może las się kończył albo to tylko polana. Jeszcze parę metrów. Syknęłam, a noga boleśnie mi się zgięła. Pięta, którą oszczędzałam musiała trafić na kamień lub szkło. Nie było czasu na sprawdzanie tego. Miałam cel, uciec za wszelką cenę. W końcu byłam na granicy lasu. Przystanęłam, chwytając ostatnie drzewo w zasięgu dłoni. Trzęsłam się jak galareta. Mięśnie błagały o chwilę odpoczynku, prawie nie mogłam oddychać. W klatce mi świszczało. Przesadziłam z wysiłkiem.
Boże... ale gdzie ja byłam? Przede mną rozciągało się pole, ogromne hektary pola... W oddali widać było samochody. Wojskowe, wielkie ciężarówki ustawione w rzędzie. Czołgi i inne opancerzone auta, które tworzyły oszałamiający obrazek. To musiała być jakaś baza. Była chyba nawet wieża obserwacyjna lub coś podobnego. Wielkie namioty w odcieniach khaki stały po prawej stronie granicząc z drogą. To była główna? I tak było za daleko. Dokąd miałam teraz uciekać? Może wzdłuż linii drzew? A jeśli ktoś obserwuje okolice? Na pewno... Powinnam wejść tylko ciut głębiej, żebym nie była tak na widoku. Żołnierze byli po stronie Włochów, nie mogłam szukać u nich ratunku.
CZYTASZ
Jej pierwszu cud
RomanceByłam chora i w potrzasku. Zawarłam umowę, a kartą przetargową było moje ciało. Trafiłam do mafijnej, włoskiej rodziny.Kalabryjska ndrangheta była wszędzie, ich macki sięgały nawet na Słowację. Nie miałam pojeciącia, jak wielką cenę przyjdzie mi zap...