Kolejna walka

551 25 10
                                    


Uniosłam się na łokciach.

– Jak chcesz – mruknęłam. Przeszłam na drugą stronę łóżka i klepnęłam w udo. Pies zbliżył się, więc pogłaskałam jego brązowo-czarny pysk.

– Cesuś, pan jest dziś zły – mruknęłam cicho.

– Jak ty go, kurwa, nazywasz? Cesare, noga. – Pies nie zerwał się, ale wolno podszedł i usiadł tuż obok Vittoria, który aktualnie przyłożył chusteczkę do ramienia, zaraz zrobiła się czerwona. – Przestań rozmawiać z moim psem.

– Czyli nic nie mogę? A oddychać? Dlaczego się na mnie wyżywasz?

– Zamknij się! Rozumiesz?! Zamknij, nie chcę słyszeć twojego gadania. – Doskoczył do mnie i pchnął na ścianę, aż się skuliłam. Przytrzymał za szyję. Miałam wrażenie, że chce mnie uderzyć. Przymknęłam oczy, czekając na cios. Nie zadał go, więc delikatnie dotknęłam jego dłoni. Pogładziłam szorstką skórę.

– Nie bądź taki, proszę. – Wolałam tę inną jego twarz, tę którą tak okropnie ukrywał. Ciepły oddech owiał moje ucho.

– Przestań być miła, przestań kombinować, szukać kontaktu. Nie chcę rozmów, nie jestem zranionym szczenięciem, które potrzebuje ratunku. Jesteś tu, bo mam ochotę cię pieprzyć, to wszystko!

Skinęłam głową. Nie zamierzałam teraz powiedzieć nic więcej. Szkoda, że nie posłuchałam Rufa.

– Rozbieraj się.

Żar zalał mi żołądek, dosłownie wszystko się we mnie zakotłowało. Vittorio zrobił krok w tył, odpiął resztę guzików i czekał. Miał na żebrach tatuaż, kartę asa. Nie patrzył mi w oczy, wzrok kierował lekko w dół.

– Już!

Zdjęłam spodnie. Chciałam cokolwiek wymyślić. Coś, co mnie przed tym uchroni. Widziałam, że Vittorio ledwo nad sobą panuje, ale do tej pory nic mi nie zrobił. Drgał mu mięsień w szczęce. Tak mocno ją zaciskał... Stałam. Skrzyżowałam ręce. Trzymałam się za ramiona. Powinnam zapytać, co teraz, ale słowa utknęły mi w gardle. Patrzyłam, jak zdejmuje pasek. Rzucił nim na stołek przy biurku, aż się wzdrygnęłam.

– Nie musisz tego ro... – Nie skończyłam, bo z dzikim wrzaskiem rzucił się na mnie, powalił na łóżko. Cesare zerwał się i warknął przeciągle. Widziałam, jak na twarzy Vittoria maluje się szok. Włoch wstał i chwycił psiaka za obrożę.

– Co?! Na pole, już! Jesteś za nią?! – Otworzył drzwi i wyrzucił za nie psa. Sam dyszał jak byk na arenie. Przeczesał włosy i wrócił do mnie morderczym spojrzeniem. Szybko usiadłam i podciągnęłam nogi pod siebie.

– Masz całe plecy we krwi – szepnęłam.

– Co z tego? Tak bardzo się tym przejmujesz? Byłabyś pierwsza, która z chęcią wsadziłaby ostrze w moje flaki. – Zrzucił wszystko, co aktualnie leżało na stole. Papiery uścieliły drewnianą podłogę.

– Przestań. Nie chcę twojej śmierci. – Naprawdę tak właśnie było. – Daj, wytrę to, przynieś tylko jakiś bandaż. – Podniosłam się do klęku. Pokiwał głową i wziął kajdanki.

– Ręka! – Nie sprzeczałam się, widząc, że teraz nic nie zdziałam, musnęłam jego dłoń małym palcem. Czułam potrzebę uspokojenia go, nie tylko dlatego, że nie chciałam by mnie skrzywdził. Zgromił mnie wtedy wzrokiem i jakby się zawahał. – Do tej pory radziłem sobie sam i niech tak zostanie.

Gdy tylko mnie zapiął, wypadł z pokoju jak strzała. Jedyny plus, że nie zrobił tego, co wstępnie zamierzał, ale i tak wiedziałam już, że mój czas dobiegał końca. Czułam to...

Musiałam działać szybko.

***

Nie byłam głupia, ale mózg całkiem inaczej pracował pod presją. Nie skupiałam się dostatecznie, dlatego dopiero po kilkunastu minutach zauważyłam, że zostawił na krześle torbę. Musiały być w niej klucze. Znów przesunęłam kajdanki na drugi koniec ramy i starałam się przyciągnąć krzesło. Brakowało mi dosłownie centymetra, by sięgnąć oparcia. Już prawie je muskałam, jakie to frustrujące... Byłam cała mokra, pot spływał mi po plecach.

Dosięgnęłam.

Chwyciłam za pasek i zgarnęłam torbę na łóżko. Odpięłam kajdanki, rozmasowałam nadgarstki. Przez chwilę zapomniałam, jak się oddycha, dosłownie nie wierzyłam, że to się dzieje. Jeśli Vittorio teraz wróci, zabije mnie. Musiałam się skupić, przez okno nie dało się uciec. Na pewno nie z tej strony. Może od tyłu będzie jakiś daszek? Zbliżyłam się cicho do drzwi i ostrożnie je otworzyłam.

Przez chwilę nasłuchiwałam, śmiechy i głosy dochodziły z dołu. Wyszłam na korytarz i podeszłam do schodów. Zerknęłam przez balustradę, nie widziałam nikogo. Ale dźwięk rozmów przybrał na sile. Sprawdziłam okno. Zamknięte, klamka została wyciągnięta. Niby był pseudometalowy daszek, mogłabym po nim zejść, ale musiałabym wybić szybę. To nie wchodziło w grę. Musiałam jakoś czmychnąć dołem, może istniało jakieś tylne wyjście? Albo znajdę tam okno, przez które zwyczajnie ucieknę.

Schodziłam wolno, rozglądając się i nasłuchując. Było strasznie głośno. Co oni tam robili? Wychyliłam głowę, w największym pomieszczeniu nie dostrzegłam nikogo. Stały tylko jakieś zwykłe skrzynie. Pies leżał przy oknie, gdy mnie zobaczył, podniósł łeb. Przyłożyłam palec wskazujący do ust. Wątpię, by psina mnie zrozumiała, ale i tak kazałam jej być cicho. Zostały mi jeszcze dwa schody, kiedy otworzyły się drzwi wejściowe. Zamarłam. Cofać się czy uciekać...? Kiedy Floriano mnie zauważył, wiedziałam, że mam przejebane.

– Proszę, proszę. Któż to chce być atrakcją dzisiejszego wieczoru?! – Klasnął w dłonie.

Mówił na tyle głośno, że paru żołnierzy wyjrzało z kuchni, zaciekawionych, o co mu chodzi. Stukanie garnków i szklanek dawało złudne poczucie, że cała reszta w środku nie miała pojęcia, że tu jestem. Zaraz jednak w drzwiach pojawiali się kolejni żołnierze. Kurwa. Rozejrzałam się wkoło, ale zanim wystartowałam do pozostawionej na stoliku broni, poczułam, jak ktoś szarpie mnie za włosy. Siła tego zwaliła mnie z nóg. Upadłam na tyłek. Floriano ciągnął mnie aż do kuchni, nie zważając na to, że kopałam jak wściekła. Starałam chwytać się każdego zakrętu, ściany i progu.

– Masz mnie zostawić! Vittorio się dowie!

– Wtedy będzie po wszystkim. Wypadł stąd i od razu pojechał na akcję, wróci za parę godzin, a wtedy odeśle cię z kolejnym transportem, a my przynajmniej sobie poużywamy. W końcu będzie spokój. Dajesz się wszystkim we znaki.

Rzucił mnie w kąt na jutowe worki. Leżał ich cały stos. Większość facetów wstała od stołu. Chyba nie zamierzali...? Jezu, przecież nie mogli wszyscy być takimi potworami. Paru faktycznie wyszło na podwórze, ale większość zaczęła śmieszkować. Oblizywali palce, pokazywali wulgarne gesty. Odgarnęłam włosy w tył. Floriano wyciągnął pasek ze spodni. Rozglądałam się za jakimś narzędziem do obrony.

– Nauczymy cię posłuszeństwa. – Uderzył mnie w udo.

Cicho syknęłam, ale nie jęknęłam, bo cała napięta spodziewałam się tego ciosu. Mimo wszystko bolało jak cholera.

– Może powinna wszystkim po kolei najpierw zrobić gałę?

Jakiś rudy koleś doskoczył do mnie, chwycił za ręce i wykręcił je do tyłu. Oczywiście szarpałam się, aż nogi wplątały mi się w te pieprzone worki. Słyszałam, że pies zaczął szczekać, jednak nie wpadł do pomieszczenia. Ktoś go chyba powstrzymał. Miałam tylko nadzieję, że nic mu nie zrobią.

– Popełniacie błąd! – Chciałam brzmieć na mniej spanikowaną, niż byłam w rzeczywistości.

– Tak? Mogłaś siedzieć w pokoju! Czego tu? Kolejny raz szukasz wrażeń, tym razem wreszcie je znalazłaś.

Jej pierwszu cudOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz