Rozdział X - Mrówka wywołująca koszmary

13 2 1
                                    

Gdyby życie byłoby takie proste moje życie byłoby nudną tułaczką. Codziennie napotykam problemy, których nie mogę się za żadne skarby pozbyć. Nie upcham ich przecież do szuflady i nie zamknę na klucz w późniejszym czasie o nich zapominając. Aż przykro mi się robi, gdy myślę, że Morhice, którego nazywam czasami problemem zniknął by w szufladzie. Przecież to absurdalne. Od czasu podarowania mi feniksa przez Nicollett minęło kilka tygodni. Trudne czasami jest uświadamianie sobie, że widziałam Nassa kilka tygodni temu. Od tego czasu myślę kilka razy na tydzień o nim, co takiego robi. Przypominam sobie, co robiliśmy, gdy byliśmy nastolatkami.

Raz upchał zwierzątko ojca do szuflady, a potem wsypał do niej pył teleportacji. Do dziś nie wiem, co się stało z Orix. Biedna myszka.

Albo jak zaczął kosić trawę, po czym trafił go kamień w brzuch. Zwijał się z bólu dopóki nie wezwałam jego taty. Następnie siedział w domu i żartował mi, że ten kamień, to był jego kolega, z którym się nie lubi. Później nazwałam go Tarado. Z tłumaczenia: kretyn. Jaką bezczelnością trzeba się odznaczać, by żartować, że kolega zamienił się w kamień?

Patrząc na całe moje życie z mojego miejsca uświadamiam sobie, że nie powinnam wyzywać innych. Oprócz Nassa. Mu się należy.

Dziś postanawiam odwiedzić mojego przyjaciela. Piję herbatę malinową, którą sobie wcześniej zrobiłam i mój wzrok zatrzymuje się w fotografii na ścianie przedstawiającą mnie w domku, który znajduje się w środku lasu. Gdy zamyślona otrzeźwiam umysł jednym łykiem herbaty przypominam sobie o mojej dzisiejszej misji. Iść bez okazji do Nass'a. Odwiedzić go, tak po prostu. Trzeba odnowić kontakty.

Ubieram się jak najładniej potrafię. Zawsze kochałam ubierać się za każdym razem jak najładniej potrafię. Wkładam fioletowe korale, czeszę włosy i robię sobie dwa koki, lecz garść włosów zostawiam rozpuszczonych. Prezentuję się pięknie. Na pewno lepiej niż po mojej bitce, chociaż siniaki wciąż się trzymają nie przejmuję się tym bardzo. Każdemu mogło się zdarzyć.

Na dworzu nie jest, aż tak gorąco, jak byłoby w lato. Fakt, że zamieszkuję tereny mniej ciepłe i lata są osłabione, ale to nie oznacza, że będę musiała zakładać opończę, by nie zmarznąć. Dziś jestem do tego zmuszona.

Zakładam golf i nakładam na ramiona czarną opończę, by później wyjść z domu, zamknąć go, a końcowo przeteleportować się pod dom Nass'a. Pukam w drzwi. Nikt nie otwiera. O nie, jednak otworzył. Wciąga mnie do środka i zamyka szybko wrota swojego małego domku.

-Hm? - chwieję się, gdy wpycha mnie do salonu. Zdezorientowana prawie potykam się o własne nogi.

Widzę jego podkrążone oczy. Jest w piżamie, ledwo przytomny i wpatruje się w swój notes, świdrującymi oczami. Nic nie tłumaczy, co jest nie tak, zamiast tego uchyla okno. Jego naganne zachowanie wprawia mnie w osłupienie. Coś mi podpowiada, że to nie koniec.

-Słyszysz? - mówi.

-No nie wiem. Ciebie, drzewa, jakiś garnek wiszący i stukający o twoją grotę. Co mam właściwie słyszeć? - podkreślam absurdalność zachowania chłopaka lekceważącym tonem. Podnoszę na niego wzrok jeszcze raz.

-Agh, zaraz zwariuje... Ugh... - idzie do swojego stolika i siada na krześle. Stuka głową w blat, a ja wciąż niedowierzam. Czy jest możliwość, by aż tak się zmienił, że zwariował? - Egh. Albo NIE. JUŻ WIEM. - energicznie się prostuje, a jego źrenice poszerzają się.

-Co wiesz? - stoję, tak jak wcześniej.

Podchodzi do mnie bierze mnie za rękę, zamyka ją i przysuwa do mojej klatki piersiowej. Patrzy mi prosto w oczy i... i...

Marginesowym Skrzydłem PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz