Rozdział 9

7 1 0
                                    

Kilkanaście minut po wyjściu Sadoca nic się nie dzieje . Cisza i otulający mnie mrok sprawiają , że zaczynam się trząść z nieprzyjemnego zimna. Jeszcze przed chwilą nie odczuwałam tego chłodu ale teraz jest on nie do zniesienia. Wstaję i ocieram policzki z łez a potem zaczynam krążyć po pokoju co chwila zerkając na drzwi. I wtedy to słyszę. Huk. Jakby ktoś z całej siły uderzył czymś ciężkim o metalowe kraty. Zastygam w bezruchu z głośno bijącym sercem . Co to do cholery było? Kiedy do moich uszu dociera głośny wrzask zrywam się do biegu. Muszę go odnaleźć . Muszę się upewnić ,że nic mu nie jest. Jednak kiedy dopadam do klamki drzwi okazuję się zamknięte. Kurwa! To klucz ! Srebrny przedmiot który wyjął z torby to był cholerny klucz do drzwi. Zamknął mnie w tym obskurnym pokoju bez możliwości ucieczki. Zaciskam powieki i biorę kilka uspokajających oddechów . Nic mu nie jest! Obiecał ,że wróci. Wszystko będzie dobrze. Powtarzam w myślach niczym mantrę słowa które powinny mnie uspokoić ale to nie działa. Otwieram oczy i rozglądam się po pokoju a na widok okna z wybitą szybą i kratami klnę i bez namysłu zaczynam walić pięściami w drzwi . 

- Sadoc!- krzyczę uderzając raz za razem jednak nic się nie dzieje. Po kilku minutach opadam z sił i spuszczam głowę czując spływające po policzku łzy. Nic mu nie jest ! Nagle słyszę kolejne uderzenie o metalową powierzchnię  a po nich następuje kolejna salwa jęków bólu i krzyku . Cofam się instynktownie od drzwi aż moje plecy uderzają o chłodną ścianę. Czuję jak moje serce bije z zawrotną prędkością a w uszach szumi krew. To nie on. To nie był jego głos. Pocieszam się w myślach jednak kiedy  rozlega się kolejny skowyt zasłaniam dłońmi uszy zaciskając mocno powieki. Niech to się skończy . Niech on będzie cały. Błagam drżąc niczym osika na wietrze. Nie wiem ile czasu tkwię w zawieszeniu powtarzając pod nosem prośby, żeby Sadoc był cały ale w końcu dochodzi mnie charakterystyczny zgrzyt przekręcanego klucza w zamku i drzwi stają otworem . Od razu opuszczam dłonie i otwieram oczy a na widok wtaczającego się do pokoju Nelsona od razu do niego podbiegam i w ostatniej chwili podtrzymuję go za klatkę piersiową chroniąc przed upadkiem- Sadoc?- odzywam się drżącym głosem jednak on nie reaguje. Ma spuszczoną głowę i dyszy ciężko jakby walczył o oddech. - Sadoc odezwij się - błagam starając się utrzymać go w pionie. 

- Musze usiąść- szepcze wykończony więc ostrożnie zakładam sobie jego ramię na szyję i przechodzę z nim przez pokój a potem pomagam usiąść mu na krześle . Odchyla głowę unosząc twarz z zamkniętymi oczami ku górze ukazując mi swoje oblicze. Przerażona zakrywam usta dłonią czując pieczenie pod powiekami na widok jego zmasakrowanej twarzy.  Prawa strona już jest tak opuchnięta i sina , że ledwo widzi na oko a z rozcięcia na wysokości kości policzkowej nadal sączy się krew. Po lewej tuż pod okiem formuje mu się fioletowy siniak a w kąciku ust zauważam zaschniętą czerwoną ciecz. Zjeżdżam wzrokiem niżej i wciągam powietrze do płuc a z moich ust wydostaje się cichy szloch.  Całe ciało pokrywają różnorakie skaleczenia i otarcia. Obawiam się czy nie ma złamanych żeber bo miejsce w ich okolicy jest opuchnięte i posiniaczone  . Przyglądam mu się zszokowana aż w końcu odsłaniam usta i ocieram wierzchem dłoni łzy

- Kto ci to zrobi? - pytam przykucając przed nim - musisz jechać do szpitala- dodaję cały czas z przerażeniem skanując jego poobijane ciało 

- Nie dam rady prowadzić- charczy i spluwa krwią na posadzkę- musisz mnie zawieźć do domu- 

- Musisz jechać do szpitala- powtarzam i wyciągam dłoń chcąc go dotknąć ale rezygnuję ze strachu, że mogłabym zadać mu kolejną porcję bólu. 

- Żadnych szpitali- krzywi się - zawieź mnie do domu- 

- Oszalałeś?- oburzam się i układam swoje dłonie na jego kolanach- jesteś w okropnym stanie. Możesz mieć połamane żebra i Bóg wie co jeszcze- ignoruje mnie chcąc wstać jednak od razu z powrotem opada na siedzenie 

Żywioły - Kiedy ogień poznał DeszczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz