— Macie coś? — zapytałem wchodzącą czwórkę do pokoju. Wyglądali rozpaczliwie. Potargane włosy, niewyraźny wyraz twarzy i kilkugodzinne zmęczenie.
— Metro po was przejechało? — zaśmiał się Intes wskakując na łóżko Clarka. Ten tylko machnął na niego ręką i usiadł na podłodze z resztą przybyłych.
— Widok gnijącego ciała to dobry powód, żeby tak wyglądać — odezwała się Shelly — Nie mamy nic. Sekcja zwłok wykazała morderstwo, ale to przecież wiemy.
— A wam udało się coś ustalić? — Clark sięgnął po paczkę żelków. Robił tak zawsze, gdy się stresował. Ta sprawa go stresowała. Myślę, że w jakimś stopniu stresowała nas wszystkich, ale tacy jak ja, czy Intes nie dawali po sobie tego poznać.
— Zabójca nas wychujał. Jest sprytniejszy, niż się spodziewaliśmy. Za to mamy niewyraźny głos z kamer i kupca, który miał... jak do cholery wyglądała ta kurtka! — wrzasnął Intes przewracając stolik. Wszyscy siedzieli opanowani z wyjątkiem Strucker, która wzdrygnęła się na podniesiony głos Intesa. Nie jesteśmy jasnowidzami, więc lekkie odreagowanie jeszcze nikomu nie zazkodziło. Poczekałem, aż burzliwy moment Intesa odejdzie, a potem zacząłem mówić.
— Turkusowa kurtka z czerwonym paskiem i rozdartą kieszenią. Takich kurtek może być milion, więc to żadne pocieszenie — stwierdziłem.
— Nie tym razem — wtrącił się Don. Całkiem zapomniałem, że on tutaj jest. Zawsze pobudzony do życia chodzący wszędzie, upierdliwy i przyczepiony do ciebie, jak pies do swojego ogona. Chyba nie zażył pobudzającego antidotum, jak mawia, które przenosi go w świat rozkoszy, pożądania i wiecznej zabawy.
— Jeszcze zanim znalazłem kod do schowka musiałem zdobywać towar w inny sposób... — czekaliśmy w zniecierpliwieniu, aż dojdzie do sedna swojego wywodu, który od samego początku był nudny — Miałem swojego dilera. To sierota mieszkający pod mostem, tylko w przenośni, żeby nie było. W zasadzie to mieszka w schronisku dla bezdomnych, ale żeby zarobić sprzedaje różny towar. On jeden miał taką kurtkę. Pamiętam ją bardzo dobrze. No i ta rozdarta kieszeń to nasz punkt kulminacyjny. Teraz możecie mnie wychwalać, jaki to zajebisty jestem.
Wyrzucił ręce w górę w oczekiwaniu na oklaski, których nie dostał. Zrobił z siebie kretyna, ale to nie pierwszy i nie ostatni raz. Jednak trzeba było przyznać dzięki jego ćpaniu robimy kolejny krok do przodu.
— A tak serio to pokażcie to nagranie.
John odpalił zmodulowanie nagranie. Głos chłopaka był słyszalny, ale nie był na tyle zrozumiały, jakbyśmy chcieli. To jednak nie przeszkodziło w teoriach Dona, który na swój sposób naprawdę nam się przydawał.
— Nie potrzebuje idealnie zmodulowanego głosu. Bo ten osobnik to bez dwóch zdań mały gnojek, który zapewne do dzisiaj sprzedaje towar po wygórowanych cenach. I nawet wiem, gdzie go znajdziemy.
☠️☠️☠️
Tego samego dnia wieczorem razem z Donem i Clarkiem pojechaliśmy na wskazane miejsce przez Dona. Droga strasznie się dłużyła. Jakbym co chwilę mijał te same budynki po raz setny.
Zaparkowaliśmy przed wielkim jazzowym klubem z południowej części Harlem. To była typowa dzielnica dla zróżnicowanej grupy kulturowej, ponieważ każdy mógł odnaleźć swoje tradycyjne miejsca. Na mnie Harlem nie zrobiło wrażenia. Było jak kolejna dzielnica Nowego Jorku, która niczym się nie wyróżnia. Weszliśmy razem z Donem do środka. Przywitał nas niemiły ochroniarz, ale gdy Don pokazał mu kartę członkowską od razu puścił nas przodem przepraszając.
CZYTASZ
The fight of our lives
Teen Fiction"A piekielna gra toczyła się dalej..." Marcus Lainer od dwunastego roku życia uczęszcza do Denvord Academy, zwanej powszechnie szkołą zabójców. Od dziecka w jego głowy tliły się mordercze zapędy, więc Denvord Academy była idealnym miejscem dla niego...