Byłem właśnie po skończonych lekcjach i wracałem do pokoju, żeby odpocząć. Clark poderwał, jakąś dziewczynę i więcej go nie było, niż było. Nie narzekałem zbytnio na to. Lubiłem siedzieć sam. Lubiłem ciszę, która grała w moich uszach, gdy w pokoju nie było nikogo innego oprócz mnie.
Niestety nie nacieszyłem się zbyt długo swoją samotnością. Pięć minut po tym, jak wróciłem do pokoju w drzwiach stanęli mnichowie, a to mogło oznaczać, tylko jedno.
Schi chciał się ze mną widzieć...
Olałem ich nie czekając, czy za mną pójdą i poszedłem prosto do Schi. Wchodząc do środka nawet nie zapukałem. Po prostu byłem zmęczony i chciałem choć odrobinę prywatności i spokoju. Dwa dni temu skończyliśmy jedną misję, a teraz zapewne szykowała się następna.
Gdy Schi usłyszał dźwięk otwierających się drzwi od razu odwrócił się w moją stronę. W ręku trzymał szklankę z whisky, ponieważ na biurko leżała otwarta butelka.
— Chciał mnie Pan widzieć — rzuciłem bez żadnego dzień dobry i usiadłem na krześle naprzeciwko niego. Z tej odległości mogłem dostrzec, że jest czymś zakłopotany. Zaraz dowiem się czym.
— Miło cię widzieć Marcus. Jak lekcje? — zapytał, a ja nie miałem ochoty na pogaduszki z nim. Był bratem Sui, ale wcale nie był do niej podobny, ani wglądowo, ani z charakteru.
— Będzie Pan mnie wypytywał o lekcje? — zapytałem retorycznie, bo Schi dostrzegł, że nie oczekuje odpowiedzi na to pytanie — Skoro już wyciąga mnie Pan do swojego gabinetu, to chociaż niech to będzie szybka wymiana zdań tego co mam zrobić i koniec. Zapoznam się ze sprawą, rozwiąże ją i będę triumfował, jak zawsze.
Bo tak było zawsze... Od kiedy pamiętam wykonywałem polecenia swojego dyrektora, ale nie robiłem tego dla niego. Robiłem to dla samego siebie. Każda ta sprawa uświadomiła mi, że to właśnie moje życie. Z wyjątkiem chodzenia do szkoły różniłem się od pozostałych. Oni mają jedno zadanie. Ukończyć tą szkołę, aby ich rodzice byli z nich dumni i mogli powierzyć im swoje przedsiębiorstwa. Ja oprócz nauki zajmowałem się misjami, sprzątaniem nieodpowiednich osób. Robiłem brudną robotę, a reszta za mnie sprzątała. Tak to właśnie wyglądało.
— Myślałem, że pogadamy o mniej ważnych sprawach na początku, ale skoro chcesz przejść do rzeczy, w porządku.
Schi wstał udając się do półki z segregatorami. Po niecałej minucie wyciągnął jeden z nich otwierając na konkretnej stronie, w której w koszulkę wsadzone były dokumenty i klucz. Stary klucz.
— Kilka dni temu spotkałem się z Williamsem — zaczął, a mnie przeszył lekki grymas na wzmiankę tego nazwiska. Oficer obiecał, że się do nas odezwie, ale nie dotrzymał słowa, bo minął ponad rok od naszego spotkania i telefon żadnego z nas nie zawibrował z jego imieniem i nazwiskiem — Powiedział, że potrzebuje waszej pomocy, ale kazał, abym to ja wam to przekazał. Dał mi te dokumenty i klucz. W środku masz też adres do starej szopy, w której znajdziesz o wiele więcej informacji. Ja nic więcej nie wiem. Zostawiam sprawę tobie.
I to by było na tyle. Schi mówił, ale nie robił. Często nawet nie pozwalał zadawać sobie pytań, tylko od razu wychodził, tak jak teraz. Miałem ochotę wiele razy go zabić. Ta myśl nawiedzała moją głowę przynajmniej raz w tygodniu.
Przez następne dwa dni oswajałem się z nowym śledztwem, jakie mi powierzono. Sprawa była dość specyficzna i nie wiem, ile było prawdy w tych dokumentach, które dostałem. Musiałem dostać się do tej szopy, żeby zrozumieć o wiele więcej i wysnuć teorie spiskowe i znaleźć potencjalnych morderców, albo psychopatów. Kto, jak woli.
☠️☠️☠️
Niecałe dwie godziny później dojechaliśmy do drewnianej szopy, która ku mojemu zdziwieniu trzymała się bardzo dobrze. Przed wyjazdem opowiedziałem reszcie, to co wiem ja. Reszty dowiemy się właśnie za tymi drzwiami.
— Co za dziura — prychnął Intes. Dalej nie mógł się pogodzić z tym, że go wygryzłem. Był na szczycie hierarchii, nawet, gdy jeszcze nie chodził. Był niemowlakiem. Ale to już nieaktualne, bo jestem ja. Marcus Lainer, którego znają wszyscy. Sława, reputacja i władza. Doszedłem do tego sam, z drobną pomocą Sui.
— Gdybym miał trzymać dokumenty w bezpiecznym miejscu, bez wahania wybrałbym takie. Ale ty Intes nie masz obeznania w takich sprawach, więc ci wybaczam — powiedziałem ironicznie, żeby go wkurzyć. Intes mnie nie znosił, a ja do niego sympatią też nie pałałem, choć byliśmy drużyną od trzynastego roku życia.
— Bo tylko psychopaci, tacy, jak ty Lainer znają takie miejsca na wylot.
Nie chciałem ciągnąć tej bezsensownej rozmowy, więc nie odpowiedziałem, a Intes nie brnął w to dalej. Podszedłem do Lu i zacząłem z nią rozmawiać. Wyciągnąłem klucz z kieszeni i otworzyłem zamek. Pasował. Weszliśmy do środka szukając włącznika światła, żeby móc cokolwiek zobaczyć. W końcu Clark natknął się na niego i w całym pomieszczeniu nastała jasność.
Stojąc na zewnątrz nie przypuszczałem, że ta szopa, jest tak wielka od środku. Na całej ścianie wisiała tablica korkowa z po spinającymi zdjęciami prawdopodobnie ofiar. Wszystkie zdjęcia prowadziły sznurkiem do jednego faceta, który był umieszczony dokładnie na środku. Rozejrzałem się dookoła i chyba wiedziałem, czemu Williams się do nas nie odzywał. Zapewne zaciekle próbował rozwiązać tą zagadkę.
— Mamy zlokalizować to laboratorium, w którym więzi tych tutaj.
— Albo ich zwłoki — wtrącił się Don, a ja miałem ochotę mu przywalić.
— Z tego co wiem wszyscy zostali porwani. Raczej pochodzą z bogatych rodzin, ale nie tych, którzy mają do nas trafić. Facet na zdjęciu do Allen. To jego ksywka. Tak wyczytałem z dokumentów, które mi dano. Allen od kilku lat porywa te dzieci i wszczepia w nie dziwne substancje, które powodują nieodwracalne skutki w organizmie. Ale to nie on jest gwoździem programu. Spójrzcie na nią — powiedziałem wskazując zdjęcia dziewczyny najbliżej Allena. Była to nastolatka. Miała czarne włosy i charakterystyczny pieprzyk pod nosem. Być może była w naszym wieku.
Wszyscy zwrócili na nią uwagę. Pod jej zdjęciem pisało uprowadzona, co było wielkim błędem, bo Williams nie doczytał pewnych szczegółów.
— Wczoraj w nocy poszperałem nieco w sieci, żeby poszukać, jakiś wskazówek. No i znalazłem. Dziewczyna nosi ksywkę Riley, ale się tak nie nazywa. Nie mogłem znaleźć jej prawdziwych danych osobowych, bo wszystkie na jakie natrafiłem były fałszywe. Jako jedyna z nich wszystkich nie posiada imienia i nazwisko, jak Allen. Oficer tego nie doczytał. Stawiałbym wszystko, że z nim współpracuje. A jeśli znajdziemy ją znajdziemy też ośrodek i Allena.
**********
Tak, więc jak co tydzień wracam do was z nowym rozdziałem. Jest dosyć krótki, więc mam nadzieję, że nie urwiecie mi głowy. Ale ogólnie to w tym tygodniu zadziało się zbyt dużo nieprzyjemnych rzeczy, a mianowicie dowiedziałam się, że moja przyjaciółka, z którą zadaję się od pierwszej klasy liceum jest zazdrosna o to, że się lepiej uczę, mam dużo znajomych. No i laska zaczęła mnie kopiować dosłownie we wszystkim, ale powiem tyle średnio jej to wychodzi, bo wszystkie moje decyzje są spontaniczne i nie da się ich odwzorować. A NAJLEPSZE JEST TO, ŻE NAZWAŁA MNIE ZDAIGNOZOWANĄ SCHIZOFREMICZKĄ XDDDD. Tak więc no dzieję się. Zobaczymy, jak to będzie za tydzień. Obiecuję, że wrócę do was z dłuższym rozdziałem niż ten i do następnego misiaki!!!
CZYTASZ
The fight of our lives
Teen Fiction"A piekielna gra toczyła się dalej..." Marcus Lainer od dwunastego roku życia uczęszcza do Denvord Academy, zwanej powszechnie szkołą zabójców. Od dziecka w jego głowy tliły się mordercze zapędy, więc Denvord Academy była idealnym miejscem dla niego...