Nadal wpatrywałem się w obraz wiszący na ścianie. To ta sama szopa, w której bywaliśmy przez kilka miesięcy. Ten klucz... to właśnie tym kluczem otwieraliśmy tamte drzwi, by rozwiązać zagadkę. Po sukcesie, który odnieśliśmy po raz kolejny klucz oddałem Schi, a on zapewne przekazał go z powrotem Williamsowi.
Jak mogłem zapomnieć o niej. Była miejscem naszych spotkań, ale i nie tylko. Pewnej nocy Clark z Donem wpadli na idiotyczny pomysł i urządzili tam imprezę. Wszyscy bawiliśmy się do białego rana. To był ostatni raz, kiedy tam byliśmy.
Ponad rok temu...
Klucz i szopa mogły być następną wskazówką, a może nawet szeregiem informacji na temat morderców. Zanim poszedłem po resztę wybiegł z piwnicy zadyszany John, jakby coś go goniło.
— Mam dobrą wiadomość — powiedziałem, ale John nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi. Był przerażony — Co jest?
— Musimy stąd uciekać jak najszybciej — wyjąkał, a ja dalej nie rozumiałem o co mu chodziło.
— Możesz jaśniej? Nie jestem jasnowidzem, gdybyś nie zauważył.
— Choć raz schowaj ego do kieszeni i pomóż mi znaleźć Lu i Zayana, a potem się stąd wynośmy w podskokach.
Dalej nie wiedziałem co się działo. Wystarczyło powiedzieć te dwa słowa i pójść ich szukać, ale nie, John musiał stworzyć historię, w której to on jest bohaterem i nie powie mi, dlaczego mamy się stąd wynosić. Dlatego postanowiłem dać mu za to nauczkę.
Opadłem na kanapę bawiąc się kluczem w ręku. Dopiero teraz zorientowałem się, że ciało Williamsa zniknęło. Pewnie Lu z Intesem postanowili coś z nim zrobić. Właściwie postąpili mądrze i nawet nie musiałem wydawać im żadnego rozkazu, bo domyślili się sami. Popatrzyłem na Johna, który aż kipiał ze złości.
— Serio Lainer?
— Powiem ci, gdzie jest Lu z Intesem, jak zrozumiesz, że szacunek swojemu dowódcy należy się w zupełności. Więc teraz grzecznie przeprosisz i powiesz o chuj ci chodzi — westchnąłem, bo miałem dość. Czy to, aż takie trudne, żeby być posłusznym?
— Jeśli chcesz mieć do czynienia z FBI powodzenia Lainer, ale ja nie mam zamiaru w tym uczestniczyć. Przez twoje gadanie zostało nam jakieś pięć minut, żeby się na nich nie natknąć.
Kurwa...
Znowu problemy...
Jeszcze FBI mi brakowało. Nie możemy się na nich natknąć, bo będzie nieciekawie. Nie chciałbym spotkać ludzi i od razu pozbawić ich życia, gdy skapną się, kim jestem. Więc bez namysłu pobiegłem na zewnątrz w poszukiwaniu Lu i Intesa, ale John się pomylił, bo pięć wozów FBI właśnie zaparkowało przed domem.
— Cóż...
— Lainer to nie jest dobry pomysł. Zabijesz ich, ale pojawią się następni.
— Jeśli tchórzysz wejdź do środka. Poradzę sobie z nimi z tobą, czy bez ciebie — powiedziałem wyciągając broń. Z dala dostrzegłem zbliżającą się parę. Gdyby byli na tyle blisko zrozumieli co się właśnie dzieje. Nie było odwrotu. Nie znam słowa komplikacje, a ci agenci byli komplikacją, więc trzeba było się jej pozbyć.
Przynajmniej Lu i Intes nie stchórzyli i od razu zabrali się do ataku. Rozprostowałem kończyny i zacząłem iść w ich kierunku. Nie wiem, jak duża szansa była, że mnie rozpoznają. Ostatni raz, gdy mieszkałem z rodzicami wyglądałem o wiele inaczej. Więc chyba mało prawdopodobne było to, że będą wiedzieli kim jestem. Mogli się natomiast domyślić, że jesteśmy z Denvord Academy.
CZYTASZ
The fight of our lives
Teen Fiction"A piekielna gra toczyła się dalej..." Marcus Lainer od dwunastego roku życia uczęszcza do Denvord Academy, zwanej powszechnie szkołą zabójców. Od dziecka w jego głowy tliły się mordercze zapędy, więc Denvord Academy była idealnym miejscem dla niego...