☠️ Dziedzic ☠️ Shelly

66 3 0
                                    


Staliśmy przed ogromną willą Coleman. W ogrodzie biegał chłopiec z psem. Od razu rozpoznałam w nich tego chłopca, który ma się u nas niebawem zjawić. Oprócz samego chłopca w ogrodzie było z trzech ogrodników, którzy podlewali i podcinali krzewy. Razem z Donem i Isabel podeszliśmy do bramy. Nacisnęłam dzwonek czekając, aż ktoś nam otworzy. Nie musieliśmy długo czekać, bo zza drzwi wyłonił się Stefan Coleman machając w naszą stronę.

— On tak serio? — zapytał zdziwiony Don reakcją mężczyzny idącego w naszą stronę.

— Może chce być miły. Nie wszyscy od razu lecą do każdego z japą, tak jak Marcus. I lepiej mu tego nie powtarzaj — uśmiechnęłam się słysząc, jak Isabel śmieje się z tyłu za mną.

Isabel Strucker.

 Dla wszystkich moich przyjaciół i znajomych była nic nie wartą szczurką. Lecz ja tak nie uważałam. Była moją współlokatorką i polubiłam ją. Może nie od samego początku, ale z czasem dostrzegłam, że to naprawdę fajna i wartościowa dziewczyna, którą przyjęto okrutnie. Nigdy nie mówiła o swoich uczuciach, ale wielokrotnie byłam świadkiem, jak odwracała się do ściany i cicho szlochała. Będąc w tej szkole widziałam naprawdę wiele. Byłam świadkiem nieprzyjemnych sytuacji związanych bezpośrednio ze mną. Od tamtego czasu wiem, że Denvord Academy nie jest dla słabych. Przychodzą tu dzieci najbogatszych rodzin przestępczych na świecie. Uczy się nas, jak poprawnie zabijać i jak nie dać się złapać. Lecz nie wszyscy wytrzymują tą presję. I właśnie Isabel należała do tych osób. I ja poniekąd też.

Pan Coleman otworzył nam bramę zapraszając do środka.

— Witam was. Myślałem, że przybędziecie w większym gronie, ale Schi wspominał, że Marcus ma szalone pomysły i może wpaść właśnie na taki — powiedział uprzejmym tonem. Jak na handlarza bronią był sympatycznym człowiekiem. Jego głos był uspokajający.

— Tak. To był pomysł Marcusa. Ale on często na takie wpada — odparłam.

— Zapraszam.

Poszliśmy za nim poza dom. Tam znajdował się ogromny taras, na której usiedliśmy. Czekałam, aż Coleman się odezwie, abym mogła rozpocząć konwersację, bo szczerze mówiąc byłam słaba w dowodzeniu. Marcus mi ufał i to wiele dla mnie znaczyło, ale nie nadawałam się na przywódcę. To on od zawsze prowadził nas za rękę.

To dzięki niemu wszyscy jeszcze żyjemy.

Gdy jedna ze służących podała nam herbatkę postanowiłam zacząć tą rozmowę. Im szybciej się zacznie, tym szybciej się skończy.

— Czy zna Pan konkretny powód naszej wizyty? — zapytałam, a facet odstawił kubek na szklany stolik kawowy.

— Wiem, tyle, że chodzi o mojego syna, który za niecałe dwa tygodnie ma do was trafić. Więcej informacji nie uzyskałem.

Czyli Schi po raz kolejny zostawiłam nam wszystko na głowie. Podziwiałam Marcusa, żeby jeszcze się nie wściekł na niego. Ja na jego miejscu już dawno bym mu wygarnęła, to co o nim sądzę. Był naszym dyrektorem, ale to nie zmieniało faktu, że zrobił sobie z nas darmową siłę roboczą, bo on bał się ubrudzić sobie ręce krwią.

Nie wiedziałam, jak mam podejść do tej rozmowy. Kompletnie wymiękłam. Nigdy wcześniej nie powierzono mi dowództwa. Popatrzyłam błagalnym tonem na Dona, który wiedział czego potrzebuje, więc od razu powiedział.

— Gdy przeszukiwaliśmy dom zmarłego Tolara znaleźliśmy list zaadresowany do Pana. Z tego co wywnioskowaliśmy miał przekazać go Panu w kasynie. Nie zdążył, ponieważ mordercy go dopadli. W liście ostrzegł Pana rodzinę i kazał pilnować syna na każdym kroku, bo mordercy na niego czyhają.

The fight of our livesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz