VI

78 5 40
                                    

- Tato, my będziemy wychodzić! - powiedział Stanisław, gdy na zewnątrz zobaczył swojego ojca.

- Dobrze, tylko uważajcie! - zastrzegł uśmiechając się do mężczyzn.

- Mam prawie 30 lat, a tata dalej traktuje mnie jak dziecko. - westchnął w myślach nieco rozczulony jego zachowaniem Leon.

Pomachali jeszcze mężczyźnie zanim skierowali się na polną dróżkę prowadzącą do lasu. Właśnie tam najczęściej Staś szukał ulubionych ziół swojego rodzica. Miał nawet swoje ulubione miejsce! Jednak teraz zamiast martwić się tym powinien porozmawiać z Josephem.

- To jest trochę niekomfortowe. - obaj pomyśleli, kiedy szli już parę minut, a żaden z nich się jeszcze nie odezwał.

- No nic, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. - postanowił szatyn patrząc z ukosa na kolegę, który obserwował naturę.

- Joseph... - odezwał się wreszcie nieco spiętym głosem. - Ja... Ja chciałbym Cię przeprosić za ten wybuch dzisiaj rano. Naprawdę nie chciałem... Nie wiem, co wtedy we mnie wstąpiło.

- Nic się nie stało, rozumiem. - odparł blondyn nareszcie kierując swój wzrok na niższego. - Ja też zawiniłem. Mogłem Ci powiedzieć o tym, że planują podbić kolejne państwa. Miałeś rację, wiedziałem o tym wszystkim, lecz milczałem. Nie odpowiadałem na Twoje pytania na ten temat.

- Zastanawiam się tylko, dlaczego...? - zapytał zdezorientowany szatyn postanowieniem młodszego.

- Sam do końca nie jestem pewny. - przyznał szczerze nieco zawstydzony swoim zachowaniem młodszy. - Moją główną myślą było to, żebyś się nie przejmował polityką, wojną, w czasie urlopu. Mieliśmy odpocząć, a się pokłóciliśmy już w zasadzie drugiego dnia... Przepraszam.

- Nie przepraszaj. - szepnął niższy niepewnie dotykając ramienia Niemca. - Zapomnijmy o tym. Masz rację, przyjechaliśmy tutaj, aby cieszyć się odpoczynkiem a nie się kłócić. Po prostu starajmy się więcej rozmawiać. Może... Może zacznijmy od nowa? Nie jako syn generała i niedoświadczony w wojsku polski rolnik, a zwykli ludzie. Bez polityki, bez wojny, bez osądów.

- Zgadzam się. - powiedział uśmiechnięty Joseph. Wyciągnął rękę, którą starszy przyjął z radosnym śmiechem. - Witam! Jestem Joseph Klaus König.

- Haha, nazywam się Stanisław Leon Kramer. Miło mi Ciebie poznać, Joseph. - Polak przedstawił się uśmiechając ukazując przednie zęby. Głowę przechylił na bok zaczynając się śmiać. Mocniej ścisnął prawą rękę zanim i jego kolega zaczął również chichotać. - To co, kontynuujemy nasz spacer po zioła?

- Natürlich. (Naturalnie.) - prychnął młodszy dla żartu proponując ramię drugiemu schylając się przy tym teatralnie. Ten spojrzał się na niego dziwnie zanim ponownie wybuchnął gromkim śmiechem. Niczym dama przyłożył palce do ust zanim z czułością przyjął rękę. Koszyk na rośliny spadł z jego przedramienia do dłoni, więc postanowił nim pomachać kilka razy.

- Zachowujesz się jak dziewczyna, wiesz o tym, prawda? - prychnął blondyn rozbawiony zachowaniem starszego.

- A mam wrócić do bycia złym na Ciebie? - spytał retorycznie szatyn na moment mocno zaciskając uścisk na nadgarstku Klausa.

- Nein. (Nie.) - powiedział szybko jasnooki odwracając wzrok. Ponownie usłyszał śpiewny śmiech kolegi, na co z własnym chichotem wypuścił powietrze.

- O Boże, chyba coraz bardziej lubię spędzać z Tobą czas. - rzekł ucieszonym głosem Polak.

- Cieszę się. - przyznał syn generała, kiedy szli spokojnie lekko kiwając się na boki.

Spragniona DuszaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz