Wysiadłem z auta pod domem moich rodziców. Zarzuciłem na ramię plecak, który był moim bagażem na ten weekend i przekroczyłem teren posesji.
- Cześć Bibi, kochanie moje. - przywitała mnie od progu mama, całując w policzek i mocno przytulając do siebie.
- Cześć mamuś. - wtuliłem się w nią. Schowałem nos w jej włosy i zaciągnąłem się zapachem, który kojarzył mi się z beztroską. Potrzebowałem tego. Delektowałem się chwilą spokoju, który koił zszargane nerwy.
- Wszytko dobrze synku? - dało się wyczuć troskę w głosie mamy. Wiedziałem, że jej nie oszukam.
- Możemy na razie o tym nie rozmawiać? - spytałem, próbując odsunąć się, mama nie pozwoliła na to, tylko przytuliła mnie mocniej niż wcześniej.
- Chodź, zrobię ci śniadanie, bo znając ciebie, jeszcze nic nie jadłeś. - zaczęła ciągnąć mnie do kuchni. - Tylko pewnie palisz ciągle te papierochy i popijasz je kawą albo piwem. - powiedziała karcąco.
- Masz rację, jeszcze nic nie jadłem, a te drugie przemilczę.
- Oj Bartuś, Bartuś. - westchnęła, kręcąc głową. - Co ja się z tobą mam czasami. - pogłaskała mnie po włosach. - Wcinaj, smacznego. - podała mi talerz z trzema naleśnikami z jabłkami.
- Mmm, mamo. Jak mi tego brakowało. - powiedziałem z pełną buzią, rozkoszując się smakiem, który przywracał wspomnienia z dzieciństwa.
Cały dzień minął nam w spokojnej atmosferze. Po zjedzonym śniadaniu i wypiciu pierwszej kawy udaliśmy się na zakupy i mały spacer po okolicy. Bardzo doceniałem to, że specjalnie dla mnie mama wzięła dzień wolny, żebyśmy mogli spędzić jak najwięcej czasu razem. Kiedy przechadzaliśmy się po głównym placu, zaproponowała, żebyśmy zaszli do jednej z niewielu kawiarni w Chęcinach. Zamówiłem nam po kawie i udałem się do stolika, przy którym czekała mama. Rozsiadłem się w wygodnym fotelu i podejrzewałem, że właśnie nadszedł moment, w którym będę musiał tłumaczyć się z mojego porannego samopoczucia.
- Powiesz w końcu co cię gryzie czy będę musiała wyciągnąć to z ciebie siłą lub szantażem? - spytała poważnie.
- To nic takiego, naprawdę wolałabym o tym nie gadać. - urwałem swoją wypowiedź, bo właśnie kelner przyniósł nam nasze zamówienie. Oboje podziękowaliśmy, a ja miałem nadzieje, że mama porzuci ten temat.
- Synu, znam cię lepiej niż ty sam siebie. Żeby to była jakaś błahostka, to nie zachowywałbyś się jak zbity pies cały dzień.
- Nie dasz za wygraną co? - zaśmiałem się. - Sporo się porobiło. Faustyna zerwała ze swoim chłopakiem. - obserwowałem jej twarz, żeby uchwycić jej reakcję.
- No i co z tego? To cię tak dobiło? Bartuś takie jest życie. Ludzie cały czas wchodzą w nowe związki i potem zrywają. Sam mogłeś doświadczyć tego na własnej skórze. - powiedziała z niezrozumieniem.
- Wiem mamo, jestem tego świadomy. Tylko że jest inna, dość istotna sprawa. - patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, a po jej minie mogłem wywnioskować, że niewiele rozumie.
- Bartek. - zaczęła poważnie. - Czy ty się jakoś przyczyniłeś do tego zerwania? - czy ona właśnie zasugerowała, że dołożyłem swoją cegiełkę do rozpadu związku Kuby i Faustyny?
- Mamo, nie rób ze mnie potwora. Jak niby miałbym się do tego przyczynić? - zapytałem z oburzeniem.
- No, nie wiem Bartuś. Nie muszę przebywać z tobą dwadzieścia cztery godziny na dobę, żeby mieć świadomość, że jesteś strasznym kobieciarzem. Mamy nie oszukasz. - powiedziała z pobłażliwym uśmiechem.