Było grubo po 12 gdy Faustynie w końcu udało się wyciągnąć mnie z łóżka. Zjedliśmy wspólnie śniadanie i zasiedliśmy na tarasie, rozkoszując się pięknym słonecznym dniem.
- Czuję się jakbyśmy spędzali wolne popołudnie w starym domu Genzie. - miała zamknięte oczy.
- No trochę tak jest. - odpowiedziałem niemrawo.
- Co jest? Gdzie się podział twój dobry humor? - spojrzała na mnie. Od śniadania siedziałem jak na szpilkach i czekałem, aż Faustyna zacznie nasz temat. Z każdą minutą uchodził ze mnie dobry nastrój, zamieniając się w przygnębienie. Miałem cholernie złe przeczucie. Przecież było zbyt idealnie. Coś musi się zaraz spierdolić.
- Dalej mam dobry humor. - skłamałem. Zacisnąłem mocno szczękę, żeby powstrzymać samego siebie przed wybuchem. Nie chciałem naskoczyć na nią, ale bardzo irytowało mnie to, jak nagle odechciało jej się rozmowy, na którą sama nalegała.
- Mhm. Właśnie widzę. Powiesz, o co ci chodzi czy dalej będziesz się dąsać? - ja się dąsam? Wziąłem głęboki wdech, żeby ujarzmić niechciane emocje.
- Uważam, że powinniśmy porozmawiać o nas, sama chwilę temu na to nalegałaś. - podniosłem się z leżaka. - Wejdźmy do środka, nie chcę, żeby sąsiedzi słyszeli, jak dostaję kosza.
- Jakiego kosza? Coś ty sobie znów ubzdurał? - była zirytowana. Zajebiście Bartek, dobrze ci idzie. Najchętniej naplułbym teraz na siebie.
- A co może mi powiesz, że będziemy teraz tworzyć szczęśliwy związek? - zakpiłem. Faustyna zamknęła drzwi od tarasu i spojrzała na mnie zdziwiona.
- Uspokój się. - wyprostowała się i przyjęła hardą pozę. - Proszę cię o to pierwszy i ostatni raz. Nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich bezpodstawnych wyrzutów w moją stronę.
- No pewnie, zrób ze mnie tego złego. - nie chciałem, żeby tak potoczyła się nasza rozmowa, ale nie potrafiłem zatrzymać wypowiadanych przeze mnie słów.
- Ja naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi. Skąd ta nagła zmiana? - oczywiście próbuje kreować się na ofiarę.
- Ty nigdy nie masz pojęcia, co zrobiłaś. - prychnąłem. - Nie dziwię się, że Kuba miał dość jeśli wciskałaś mu taki kit przez ostatni rok.
- Jaki kit? Do czego ty kurwa pijesz? - podeszła do mnie, a w jej oczach widziałem czystą złość.
- Co może nie pamiętasz imprezy urodzinowej Natalki? Pewnie bez powodu pojechałaś do Warszawy na tydzień, nie informując nikogo oprócz niej samej. - nachyliłem się nad nią. - Pozwól, że ci przypomnę. - pocałowałem kącik jej ust. - Tak nie całuje się przyjaciela na dobranoc. - oczy Faustyny zaszły łzami.
- Jak śmiesz? - krzyknęła i odepchnęła mnie od siebie.
- Czyli jednak pamiętasz. - uśmiechnąłem się szyderczo. - Przyznaj, żeby nie Hania to Kuba zostałby rogaczem. - zakpiłem z niej, a Faustyna w odwecie wymierzyła mi siarczysty policzek. Nie byłem na to gotowy, przez co moja głowa samoistnie obróciła się od mocy uderzenia.
- Jesteś z siebie zadowolony? - starła pojedynczą łzę z policzka. - Tego chciałeś? Nie pozwoliłam ci zaruchać, więc teraz się mścisz? Wiesz, dlaczego wyjechałam wtedy do Warszawy? Bo to był moment kiedy zorientowałam się, że nie jesteś mi obojętny. Skłamałam, że nie pamietam kiedy odkryłam moje uczucia do ciebie. To były te cholerne urodziny Natalki, ten pocałunek, który prawie się wydarzył, ty błagający, żebym została z tobą na noc, bo mnie potrzebujesz. - zaczęła krzyczeć przez łzy. - To wszystko twoja pierdolona wina. Czemu nigdy nie powiedziałeś Wice czy Patrykowi o tamtej nocy? Co się tak kurwa patrzysz? Myślisz, że nie wyznali mi prawy? Jak tylko przyjechałam do Krakowa i powiedziałam im, że powodem mojego rozstania byłeś ty, zaczęli się dziwnie zachowywać. Wika w końcu pękła i powiedziała mi o waszej rozmowie po urodzinach Patryka i po wigilii ekipowej. - czułem się zdradzony. Zaufałem im, a gdy tylko nadarzyła się okazja, wyśpiewali wszystko Faustynie. Jeszcze gorzej czułem się gdy patrzyłem w zapłakane oczy dziewczyny, którą kocham i którą raniłem bez powodu.