5

44 5 1
                                    

Bruno miał bardzo podły humor. Dodatkowo nieustannie padający deszcz doprowadzał go niemal do szału. Wszędzie było pełno kałuż i nawet kilka chwil na zewnątrz z parasolem kończyło się byciem niemal kompletnie przemoczonym przez zacinające krople.

W końcu wszedł do wnętrza Continentalu, gdzie spodziewał się spotkać Walesa. Nie lubił tego miejsca. Było pełne szumowin i szemranych interesów. Czyli wszystkiego od czego wolał się trzymać z daleka, ponieważ istniało zastraszająco duże ryzyko, że zwróci się czyjąś uwagę. Mimo to nie miał wyboru.

Od razu skierował się ze zwykłej części klubu, do strefy zamkniętej przeznaczonej dla VIP-ów, którzy nie lubili być widywani w miejscach publicznych podczas zabawy oraz załatwiania interesów. Kiedy tylko przekroczył próg, zatrzymał się na moment, opatrując wzrokiem zasłonięte loże, a skupiając się na dłużej na tych, w których działy się takie rzeczy, że również powinno się je odgrodzić od innych gości. Panował półmrok, mający zagwarantować intymność, a także złudne poczucie dyskretności i anonimowości.

Bruno wiedział, gdzie musiał pójść, więc nie czekając ani chwili dłużej, ruszył w przed siebie w kierunku lewego krańca strefy, gdzie siedział Wales – mężczyzna ubrany w białą, już nieco rozpiętą koszulę, ukazującą gąszcz ciemnych włosków, kontrastujących z tymi siwymi, które miał na głowie. Oczywiście towarzyszyły mu dwie, radosne panie, mające na sobie ubrania, które więcej odsłaniały niż zasłaniały. To działało tylko na korzyść Bruna, bo mogło świadczyć o tym, że burmistrz będzie miał naprawdę dobry humor.

- Wiedziałem, że pofatygujesz się osobiście – rzucił, gdy tylko go dojrzał, po czym upił spory łyk swojego drinka. – Ale jeśli nie przyszedłeś przeprosić, za to co się wydarzyło i błagać, żebym zgodził się na pokojowe rozwiązanie, to lepiej spierdalaj, póki nie zdenerwowałeś mnie bardziej.

Bruno zmieszał się nieco na te słowa, ale zrobił wszystko, żeby nie dać tego po sobie poznać. Pokazanie strachu oznaczałoby jego przegraną. Zmierzył wzrokiem pełnym pogardy najpierw towarzyszki Walesa, które zaczęły się śmiać, jakby słowa burmistrza były czymś śmiesznym, a następnie wszedł do środka loży i usiadł po prawej stronie na kanapie.

- Zawsze miałem cię za rozsądnego człowieka, ale widzę, że tracisz fason. A to oznacza, że gubisz grunt pod nogami.

Wales zacisnął rękę na szklance.

- Jeszcze słowo, a z twoich kurwidołków zrobię domy spokojnej starości. Rada od dawna naciska, żeby zlikwidować to siedlisko zła.

Bruno zaśmiał się.

- To niech przestaną tam przychodzić. Wtedy na pewno sam zamknę to „siedlisko zła".

- Wypierdalać! – warknął do dziewczyn, odpychając je od siebie.

Te kompletnie skołowane podniosły się z kanapy i niezadowolone wyszły.

- Doigrałeś się. – Pogroził mu palcem. – Ostrzegałem cię, żebyś nie robił żadnych burd, a tym bardziej nie robił sobie jakichś mafijnych porachunków w środku miasta!

- I wiesz, że w nic takiego się nie bawię. Ja po prostu robię wszystko, żeby moje kasyna działały i nikt ich nie okradał, ani nie stanowił zagrożenia dla klientów.

- Zagrożeniem dla klientów są twoi ochroniarze. To temat zakończony.

- Sam wiesz, że tam gdzie kasa zaraz znajdzie się stado sępów, chcących narzucić jakiś haracz, albo żądających prowizji. Sam jesteś jednym z nich. Nie wierzę tylko, że opłaca ci się mnie niszczyć, na krótko co prawda, tylko dlatego, że jeden dzieciak nie potrafił się pogodzić z tym, że przejebał wszystko co dostał od taty – rzucił z lekceważeniem Bruno.

- A ja nie wierzę, że mówisz do mnie jakbyś był mi równy! Bo nie jesteś i powinieneś to wiedzieć. A co do dzieciaka to nie interweniowałbym, gdyby nie to jak twoi ochroniarze go potraktowali.

- Kiedy gówniarz demoluje moje kasyno i żąda zwrotu pieniędzy, które uczciwie przegrał, moi ludzie mają pełne prawo interweniować.

- Ale chyba nie wpierdolić mu tak, żeby chłopak skończył na intensywnej terapii w stanie ciężkim! Zwłaszcza zagorzałemu aktywiście, którego wychwala całe miasto za jego zasługi, pomoc w budowaniu domu dziecka i wolontariat w hospicjach.

Bruno zmieszał się. O aż tak brutalnej interwencji Cole mu nie wspomniał.

- Naprawdę nie wierzę, że z taką arogancją i żalem przychodzisz do mnie, gdy sytuacja naprawdę zrobiła się gówniana. Wiesz doskonale, że jest rzesza ludzi, którzy wciąż brzęczą mi nad uchem, że powinienem cofnąć pozwolenia na prowadzenie tych kasyn, a ty dajesz im na tacy argumenty, żebym musiał to zrobić. Oglądasz czasem telewizję? Bo powinieneś. Od kilku dni wszystkie lokalne media brzęczą tylko o tym, robią jakieś wywiady z innymi poszkodowanymi i piszą petycję o reakcję władzy. Szambo wybiło i wiesz doskonale, że tak jak ty nie pozwoliłbyś się pociągnąć na dno za mną, tak ja nie dam się pociągnąć na dno razem z tobą. Nie zgodziłeś się na płacenie odszkodowania, to teraz sam wymyśl jak z tego wszystkiego wybrnąć. Tylko radzę ci się pospieszyć, bo jeszcze kilka dni tej nagonki medialnej, a moja decyzja... ci się nie spodoba.

Bruno zmarszczył brwi. Mało nie eksplodował z wściekłości. Jak Cole mógł mu nie powiedzieć, że sprawa miała się aż tak źle!

- Przyjmij moje przeprosiny. Mój zarządca nie był ze mną szczery, gdy zdawał mi relację z tej całej sytuacji, ale rozwiążę tę sprawę.

- Przyjmuję przeprosiny, ale nie licz, że pomogę ci wybrnąć z tej sytuacji.

Dama KierOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz