10

1.7K 111 53
                                    

Panie Potter, Panie Malfoy,

dziękuję za czas poświęcony na próby skontaktowania się ze mną. W Belgii wciąż nie jest dla mnie bezpiecznie. Od tygodni ukrywam się w sobie tylko znanym miejscu, z którego nie mogę wysyłać sów międzykrajowych. Wiem, z jakiego powodu mnie Panowie szukają i będę wdzięczny, jeśli przekażą Panowie Minerwie, że praca w Hogwarcie będzie dla mnie zaszczytem. Otrzymałem od niej list już kilka tygodni temu, niestety musiałem ewakuować się z tamtego mieszkania. Istniało ryzyko, że sowa zostanie przechwycona, nie mogłem więc odpisać.

Dziękuję Panom jeszcze raz. Proszę na siebie uważać.

Z wyrazami szacunku,

Niklaas van den Broeck

Harry wpatrywał się w zaschnięty atrament i starał się uspokoić, ale wszystkie jego myśli uparcie krążyły wokół tego, co przed chwilą wydarzyło się pomiędzy nim a Malfoyem.

Nie do końca wiedział, co się stało. W jednej chwili miał ochotę go rozszarpać, a sekundę później spłynął na niego gigantyczny spokój.

Pocałunek – bo to był pocałunek, prawda? Nie wydawało mu się? – tylko spotęgował to wrażenie.

Dlaczego Malfoy to zrobił? Harry zdawał sobie sprawę, że trochę go sprowokował, ale nie sądził, że taki będzie tego finał. Nie sądził też, że nie wywoła to w nim żadnych negatywnych odczuć, a wręcz przeciwnie.

- Dziwnie jest dogadać się z jakimś czarodziejem po tak długich i bezowocnych poszukiwaniach, na dodatek nie osobiście – stwierdził Draco, kolejny raz czytając list. – Ale to dobrze, mamy go z głowy. Możemy ruszać dalej.

- Tak, możemy.

- Harry?

Odwrócił się w stronę Malfoya, a serce z jakiegoś powodu zabiło mu szybciej. Nie wyobrażał sobie co odpowie, jeśli Draco nawiąże do tego, co się przed chwilą wydarzyło.

- Ten facet był palantem i to, co powiedział to stek bzdur. Wszyscy wiedzą, kto rozpętał tę cholerną wojnę. I wszyscy wiedzą, kto ją zakończył.
Wyszedł z pokoju, a Harry poczuł rozlewającą się w okolicach serca wdzięczność.

Lukka, Włochy

Toskania przywitała ich malowniczymi krajobrazami. Gęste drzewa szumiały delikatnie na wietrze, słońce zalewało zielone pagórki i winnice złocistym blaskiem, a ptaki śpiewały tu tak głośno, że momentami nie dało się rozmawiać.

Nie wracali do tego, co się wydarzyło i Harry’emu chyba to odpowiadało. Tak naprawdę sam nie do końca wiedział, co ma o tym myśleć. Na pewno cieszył się z tego, że nic się między nimi nie zmieniło.

Osiągnięcie ogólnego porozumienia z Malfoyem wydawało mu się wcześniej czymś niemal niemożliwym do wykonania i naprawdę nie chciałby zaczynać wszystkiego od nowa. Zwłaszcza po czymś takim jak gwałtowna kłótnia zakończona niespodziewanym finałem, w który wciąż trudno było mu uwierzyć.

Albę Sartor znaleźli dość szybko po przejściu na czarodziejską stronę miasta. Pod adresem podanym przez McGonagall mieścił się uroczy hotelik z wielkim, kwiecistym ogrodem na froncie. W progu trafili na ładną kobietę w średnim wieku o śniadej cerze i długich, czarnych włosach zaplecionych w gruby warkocz. Miała na sobie pomarańczową sukienkę i mnóstwo biżuterii. Harry wyjaśnił jej szybko przyczynę ich przybycia.

- Och, panie Potter, panie Malfoy… Mi dispiace. Tak mi przykro.

Mówiła po angielsku z silnym południowym akcentem. Wyglądała na bardzo zmartwioną.

Zasada numer trzy ||DRARRY||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz