12

2.4K 159 86
                                    

- O co chodzi, Harry?

Malfoy patrzył na Gryfona, który zamiast iść za nim przytulił się do jednej ze skał. Miejsce, w którym mieli znaleźć Sigvarda okazało się być zlokalizowane wysoko w górach i aportowali się prosto na skraj jednego ze żlebów. Było tu zaledwie kilka stopni na plusie i wiał przenikliwy wiatr.

Otaczały ich ostre zębiska wysokich, niedostępnych gór, a pod ich butami chrzęściła cienka warstwa śniegu.
Harry naciągnął kaptur kurtki na głowę i wcisnął się mocniej w skałę. Potrzebował chwili, żeby zebrać się do odpowiedzi.

- Mam... mam lęk wysokości – warknął, a oczy Malfoya zrobiły się okrągłe.

- Lęk wysokości? Ty?

- Coś się zmieniło podczas wojny. Latam bez problemu, ale z chodzeniem po górach jest po prostu koszmarnie.

Wiem, że to nie ma sensu, ale tak jest. Nie przewidziałem, że cholerny norweski czarodziej zbuduje sobie chatkę na szczycie pieprzonej góry. Jeszcze brakuje mi teraz tego, żebyś się ze mnie śmiał.

- Dlaczego nic nie powiedziałeś zanim nas tu teleportowałem? Nie chcę tego robić drugi raz, nie jestem pewien, czy pierwszy był w ogóle legalny, poza tym zostało nam tylko kilkadziesiąt metrów do celu. I nie zamierzam się z ciebie śmiać.

Harry wbijał wzrok w ziemię, zły na siebie i na całą sytuację. Nie potrafił opanować drżenia nóg i zawrotów głowy. Żałował, że zjadł śniadanie. Z miejsca gdzie stał nie było widać horyzontu, więc czuł się w miarę bezpiecznie.

- Chodź – usłyszał po chwili obok siebie i zobaczył wyciągniętą w swoją stronę dłoń Malfoya. Popatrzył na niego nieufnie.

- Będę cię trzymał, a ty nie spuszczaj ze mnie wzroku. Albo w ogóle zamknij oczy, jak ci wygodniej. Po prostu idź za mną.

Zgoda?

Trochę trzęsły mu się ręce, ale chwycił blondyna za dłoń. Szedł za nim po kamieniach, oddychając głośno i wpatrując się w jego plecy. Draco trzymał go mocno i raz na jakiś czas oglądał się za siebie.

- Wszystko w porządku?

- Tak! Nie zatrzymuj się.

Szli powoli naprzód, a brunet czuł jak jego dłoń robi się śliska od potu. Malfoyowi to najwyraźniej nie przeszkadzało. Po kilku minutach wspólnej wędrówki Harry poczuł, że jest mu trochę lepiej.

- Jesteśmy na miejscu. Możesz się rozejrzeć, nie puszczę cię.

Gryfon podniósł głowę i wziął głęboki oddech. Okazało się, że nie jest tak źle; większość skraju góry zakrywały tu gęste drzewa i nie można było się od razu zorientować, jak wysoko się znajdowali. Przed nimi stało duże drewniane domostwo połączone ze stajnią i szeregiem kilku budynków gospodarczych.

Harry miał wrażenie, że słyszy odległe rżenie koni i popiskiwanie sów, choć większość dźwięków zagłuszał tu wiatr. Przed domem paliło się ognisko, ale dookoła nie było żywej duszy.

- Dzięki. Nie dałbym rady podejść tu sam – powiedział brunet i puścił dłoń Draco.

- Nie ma za co. Dobrze, że nie sprawia ci to problemów w lataniu.

- Nawet… nawet sobie tego nie wyobrażam.

W nocy wypili whisky, którą Harry znalazł w hotelowym barku. Nie rozmawiali o koszmarach ani o wojnie, po prostu pili w ciszy, którą Gryfon czasami przerywał jakąś neutralną uwagą. Malfoya nie męczyły już tej nocy żadne sny, a Harry w głębi duszy cieszył się, że Ślizgon zrzucił z siebie przynajmniej część ciężaru, jaki nosił na barkach. Z doświadczenia wiedział, że nawet zwykłe wypowiedzenie na głos pewnych rzeczy potrafi dać ukojenie.

Zasada numer trzy ||DRARRY||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz