Droga z miasteczka Dundalk, gdzie miało miejsce całe zamieszanie z domniemanym uprowadzeniem Halta, ciągła się wzdłuż południowego wybrzeża wyspy. Malownicze wzgórza pokryte soczystą, zieloną trawą i karłowatymi krzaczkami wypełniały cały krajobraz. Pritchard widział kilka razy na horyzoncie las, ale kondukt książęcy nigdy nie oddalał się od brzegu. Tak więc po prawej zwiadowca widział pastwiska, niewielkie wioski z kilkoma domkami otoczonymi zagrodami, a od czasu do czasu nawet dróżki odbijające od głównego traktu w głąb wyspy. Po lewej zaś było morze, wielkie i szare, z wielkimi głazami wyrastającymi z dna i górującymi nad falami.
Korowód jechał wolniej niż się spodziewał, głównie dlatego że żwirowa, podmokła od morskiej wilgoci droga nie pozwalała się należycie rozpędzić, bo koła niemal natychmiast grzęzły w kamienistym błocie. Dodatkowo Pritchard miał wrażenie że droga ciągle się wije, a duża ilość zakrętów też nie sprzyjała szybkiej podróży. Tak więc zamiast oczekiwanego dnia drogi spędzili w podróży niemalże 3 dni. W nocy korowód zatrzymywał się na popas, by książęta mogli wypocząć.
Pritchard prychał z niezadowoleniem gdy pierwszej nocy zatrzymali się pod gospodą na trakcie, a z karocy wygramolił się najpierw niski, blady chłopiec w dość prostym, acz bogato wyszywanym stroju podróżnym. Jego tunika koloru ciemnego błękitu z białymi akcentami przedstawiała narodowe barwy Clonmelu, zaś na pelerynie widniał herb - dwa czarne ogary stojące na tylnych łapach i wspierające się łapami o most, po którym trzeci czarny ogar gonił jelenia, zaś w wodzie poniżej pływały trzy ryby. Na górze herbu widniała czarna wrona siedząca na czymś co przypominało sznur - tego elementu Pritchard nie pamiętał z zajęć z heraldyki, które odbywał na dworze hrabiego za dzieciaka.
- Jakiś dodatek od rodowego herbu? Kto taki nosi? - zastanawiał się intensywnie, wpatrując się we wronę.
Zaraz po bladym chłopcu wyszedł z karocy jego brat bliźniak - tak przynajmniej stwierdził zwiadowca przyglądając się obu młodzieńcom. Byli do siebie bardzo podobni z wyglądu, jednak po posturze szło ich poznać z daleka. Ten pierwszy w pysznie zdobionej tunice i pelerynie z wyszywanym herbem chodził dumnie, z wysoko uniesioną głową i wypiętą piersią. Patrzył przy tym na wszystkich wokół z pogardą i odrazą, miał też skłonność do długiego gadania.
Ten drugi, którego Pritchard próbował złapać i odstawić do kordegardy, był bardziej wycofany, cichszy ale i znacznie bardziej niebezpieczny. Zwiadowca widział jak ostrożnie stawia kroki, jak czujnie obserwuje otoczenie i wydaje rozkazy krótkimi, konkretnymi zdaniami. Na nikogo nie patrzył w taki sposób jak jego brat, niezależnie od tego czy mówił do zwykłego wieśniaka, żołnierza czy szlachcica. Wszyscy byli dla niego równi. Równie nieważni. Ale nie czuł do nich pogardy, po prostu... byli mu obojętni.
Pritchard szybko zorientował się, że ta dwójka braci to jacyś szlachcice, w dodatku dość ważni skoro ciągle kręcił się przy nich wysoki osiłek w pełnej zbroi. Najpewniej ochroniarz. Zwiadowca zastanawiał się czy to przypadkiem nie on ogłuszył go wtedy w uliczce.
CZYTASZ
Zwiadowcy: Uciekinier [PUBLIKOWANA]
FanfictionPrequel zwiadowczej serii Wczesne Lata. Opowieść o pierwszym poznaniu Halta i jego mistrza Pritcharda. Akcja dzieje się jakieś 3 lata przed opuszczeniem przez Halta Clonmelu i jego podróżą do Araluenu.