capítulo 8

114 16 35
                                    

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciepły jak na początek kwietnia. Słońce świeciło od samego rana, w ogóle nas nie oszczędzając. O godzinie dwunastej rozpoczęłam trening z chłopakami, tym razem również byłam sama, do czego zdążyłam już przywyknąć. Im więcej czasu mijało, tym częściej Luis powierzał mi treningi. Byłam mu niesamowicie za to wdzięczna, nabyłam coraz więcej doświadczenia i czułam się coraz pewniej. Nie chciałam zawieść ani wujka, ani bezpośrednio jego zaufania, dlatego starałam się jak najbardziej mogłam.

Po skończonym treningu, chłopcy odrazu ruszyli w stronę ławek by napić się wody ze swoich bidonów. Ja natomiast zebrałam pachołki, układając je na sobie. Ruszyłam w stronę swojej torby, jednak przekręciłam głowę w momencie, gdy usłyszałam głośne rozmowy. Przymrużyłam powieki, obserwując jak grupa piłkarzy, rusza w stronę wejścia na boisko. Dopiero po chwili zrozumiałam dlaczego. Neymar stał na murawie i z uśmiechem na twarzy opierał się o ogrodzenie za sobą. Nie minęła chwila, a zaczął zbijać piątki z chłopakami.

Od ostatnich wydarzeń minął ponad tydzień. Brazylijczyk cały ten czas spędził w szpitalu, mimo iż chciał wychodzić z niego już na drugi dzień. Luis kategorycznie mu zabronił, co moim osobistym zdaniem było słuszną decyzja. Musieliśmy upewnić się, że na pewno nie wystąpiły jakieś skutki uboczne. A tak poza tym miałam aż dziesięć dni spokoju, co niezmiernie mi odpowiadało. Nie to, żebym cieszyła się z jego nieszczęścia.

Westchnęłam cicho, a następnie chwyciłam swoją torbę. Ruszyłam wraz z nią w kierunku wyjścia z boiska. Nie minęła chwila, a poczułam na sobie spojrzenia chłopaków. Zerknęłam na nich pytająco, a następnie wskazałam ręką w stronę szatni.

— Już. Do mycia i przebierać się — rzuciłam, po czym założyłam ręce na piersi.

— Co ty taka surowa? — rzucił Rafinha, na co posłałam mu zabójcze spojrzenie.

Westchnęłam, obserwując jak cała grupka rusza w stronę budynku. Założyłam ręce na piersi, a mój spokój nie trwał długo. Cóż. Powinnam do tego przywyknąć.

— A ty się ze mną nie przywitasz? — usłyszałam ten irytujący ton, tuż za swoimi plecami.

Przekręciłam się w stronę chłopaka, a następnie zmierzyłam go uważnym wzrokiem. Wyglądał całkiem normalnie, co oznaczało, że ten wypadek nie miał żadnych skutków ubocznych. A szkoda.

— Powiedz mi jak to jest, że nie minęły nawet trzy minuty, a ty już działasz mi na nerwy? — zapytałam, a następnie nie czekając na odpowiedź, odezwałam się ponownie — Cześć.

Chłopak uniósł sarkastycznie kącik ust, zupełnie nic nie robiąc sobie z moich słów. To najbardziej mnie w nim irytowało. Ja się denerwowałam i wychodziłam z siebie, a on po prostu dobrze się bawił.

— Byłaś wyszczekana, ale nie aż tak. Sporo się zmieniło — rzucił, a następnie odbił się od barierki, stając prosto — Powinnaś cieszyć się, że żyje. Takto nie miał by kto chwalić twoich legginsów.

Rozchylilam usta, słysząc ostatnie zdanie. Brunet widząc to, uśmiechnął się szerzej, po czym puścił mi oczko. Wyminął mnie, tym samym ruszając w stronę budynku. Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki oddech, zaciskając szczenke.

— Co ja takiego zrobiłam, że mnie nim pokarali? — rzuciłam sama do siebie, poprawiając torbę na ramieniu.

— Słyszałem!

~

Piątek zapowiadał się bardzo obiecująco. Na samym początku miałam spotkać się z Antonellą. Już od jakiegoś czasu planowalyśmy to spotkanie, ale nigdy nie było nam po drodze.

your destiny || neymar jrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz