Prolog

190 22 6
                                    


Zeszłam na parter posiadłości, w której mieszkałam z rodzicami.

Wcześniej przechadzałam się korytarzami na pierwszym i drugim piętrze. Zajrzałam do każdego pokoju. Miałam to szczęście, że nikogo nie było w domu i nikt nie przyglądał się mojej dziwnej tradycji, choć ciężko to zwać tradycją. Może robiłam to regularnie, ale lepiej nazwać to poszukiwaniami. Czego szukałam pomiędzy przepychem panującym w każdym z pomieszczeń? Czego szukałam, zaglądając do pokoi, do których prowadziły drzwi, posiadającego pozłacane gałki, a w których każdy nowoczesny mebel był z najwyższej jakościowo i cenowo półki? Czego szukałam przechadzając się korytarzami wyłożonymi marmurową posadzką. Zrobiłam kilometry po tak luksusowej podłodze, szukając. Podczas poszukiwań oglądałam zdobne korytarze, w których wisiały w złotych ramach najróżniejsze obrazy warte setki tysięcy dolarów. Przechadzałam się także ogrodem, obsadzonym różnoraki kwiatami, o które dbało trzech ogrodników. Zaglądałam do najróżniejszych pokoi. Siłowni, nigdy nie używanej. Sal do spotkań, wykorzystywanych przez mojego ojca. Dwóch gabinetów, także należących do ojca. Przemierzyłam dookoła wewnętrzny basen, strefę do relaksu. Bar i inne pomieszczenia, które używane były w tym domu sporadycznie, jednak nie znalazłam nic. A czego szukałam?

Wspomnień z rodzicami.

Stanęłam na drogocennej podłodze, mając za sobą szerokie schody z tego samego materiału. Przeszłam do kuchni. Kuchni, jak kuchnia. Zwykła. Właśnie, zwykła, bo brak w tym pomieszczeniu wspomnień. Przeszłam do jadalni, ale darowałam sobie dłuższy pobyt, bo tutaj także brak jakikolwiek wspomnień. Ogród? W ogrodzie zawsze wiele się dzieje, zwłaszcza latem. Powinnam mieć mnóstwo wspomnień z dzieciństwa, podczas zabawy w ogrodzie i mam, ale tylko takich, że bawiłam się tutaj sama pod nadzorem opiekunki. Wróciłam do środka i przemierzyłam pozostałe pomieszczenia i korytarze, które bardzo mało znaczyły. Wręcz mnie przerażały, bo bił od nich chłód porządku. Porządek jest dobry, ale nie kiedy uporządkowana strefa jest, przerażająco nijaka lub wręcz mroczna.

Na koniec zostawiłam sobie salon, od którego zaczęłam podróż. Dlatego był tutaj włączony telewizor. Stąd ruszyłam na górę, by rozpocząć poszukiwania. Zazwyczaj salon to miejsce, w którym spotyka się rodzina i spędza większość czasu na różnych wspólnych zajęciach albo nawet prostych, wesołych rozmowach. W niektórych rodzinach to jest miejsce, by poustawiać rodzinne zdjęcia, na których widać szczęście mieszkających tutaj ludzi, lecz niestety nie w tym domu. To pomieszczenie znów wydaje się puste. Można tu tylko dostrzec drogie meble, ale i tak to pomieszczenie jest gołe, bo wygląda jak żywcem wyjęte z magazynu architektonicznego. Ponownie brak wspomnień z rodzicami.

Mam taki problem z rodzicami, że przez dwadzieścia osiem lat mojego życia w ogóle nie byli obecni i choć codziennie ich widywałam, to byli po prostu duchami. Traktowali mnie, jakbym była przedmiotem i mimo że domagałam się uwagi to oni poświęcili mi jej maksymalnie kilka sekund, bo zawsze była jakaś wymówka. Zawsze mieli coś ważniejszego do zrobienia. Mną zajmowały się nianie, nauczycielki, a czasem nawet pokojówki.

Byłam i jestem bardzo spokojną osobą, a z czasem zaczęłam bardzo się zamykać. Nie mogłam polegać na rodzicach, więc stawałam się samowystarczalna, dzięki ciekawości na świat, jednak przez brak rodziców zaczęłam tonąć w szarości. Zaczęłam w tym egzystować, bo myślałam, że tak powinno być. Nie wyobrażałam sobie innych wizji, bo uczono mnie, że zawsze trzeba słuchać rodziców. Robiłam to. Szczerze, byłam jak zamknięta w bańce. Nie zdawałam sobie sprawy, że rodzice mogą okazywać coś więcej niż moi. Mało miałam do czynienia z innymi dziećmi, którzy mogliby mi przedstawić inną wizję rodziny.

Normalna nastolatka, w trakcie buntu zaczęła by sprawiać problemy, uciekać i żądać wolność. Ja byłam inna, byłam wręcz zgaszona w swoim poukładanym życiu i zgadzałam się na to, bo coś mówiło mi, że nie potrafię tego żądać. Bałam się gniewu rodziców, mimo że nigdy się na mnie nie zdenerwowali, bo w ogóle ich nie było, a oni sami chyba cieszyli się, że mają bezproblemowe dziecko. Jako dorosła, wykształcona osoba też przecież powinnam chcieć uciec skoro mam sposobność i pełne prawo do tego. Tak. Chciałam to zrobić.

Chciałam się wyprowadzić. Poznać życie, które nie byłoby siedzeniem w tym pałacu pozbawionym emocji, lecz to kolejny problem mojego marnego życia.

Kiedy wystarczająco dorosłam poinformowano mnie. Tak, moi rodzice mnie poinformowali. Nie powiedzieli mi tego w delikatny sposób tylko poinformowali mnie, że muszę mieć własną ochronę, bo oni prowadzą wysokiej klasy ryzykowne biznesy i mogę być narażona na jakieś niebezpieczeństwo. Kiedy dorosłam zrozumiałam, że ojciec po prostu jest w mafii, a skoro mój ojciec jest w mafii to cała jego rodzina też. Nie byłam z tego powodu zadowolona i chciałam być jak najdalej od tego, więc chciałam się wyprowadzić. Zabroniono mi. Próbowałam tłumaczyć rodzicom, że chce spróbować innego życia z dala od Atlanty, lecz oni prosili mnie bym nie robiła takiej głupoty, bo gdy będę daleko, a nadejdzie niebezpieczeństwo to oni mogą nie dać rady mnie uchronić. Przeraziłam się, będąc dorosłą kobietą i ich posłuchałam. Nie miałam siły, by z tym walczyć. Czułam, że jestem mała w porównaniu z tym całym niebezpieczeństwem, jakie może nadejść. Nawet przez jakiś czas byłam szczęśliwa, że rodzicom zależy na moim bezpieczeństwie. Och, jakie to było naiwne.

Przystanęłam przy kominku, gdzie zawsze kończyłam poszukiwania. Dziś czułam się najgorzej ze wszystkich dni poszukiwań. Byłam rozdarta i zrozpaczona. Nie pierwszy raz zdałam sobie sprawę, że całe życie byłam sama. Nigdy nie mogłam liczyć na rodziców. Najbliższej rodziny nie znam. Przyjaciół nie posiadam, choć chciałam to zmienić, bo podczas studiów próbowałam żyć zwykłym studenckim życiem. Imprezować i szaleć, to nie udało mi się ich zdobyć, bo introwertyzm wygrał. Wtedy po raz pierwszy powiedziałam sobie „To bez sensu". Nie wiedziałam, że będę to powtarzać każdego dnia. Z miłością udało mi się na chwilę, ale szybko strzaskano moje serce, więc w mężczyznach także już nie szukałam nadziei.

Byłam tylko ja. Wrzucona przez życie do oceanu, w którym czasem tonęłam, a czasem znajdowałam jakąś wyspę, by odpocząć, ale wciąż byłam sama.

Zerknęłam na telewizor, bo moją uwagę przykuła, dobrze mi znana, reklama. Była to promocja rodzinnego osiedla z domkami jednorodzinnymi. Przedstawiała ona lekarkę, niewiadomej specjalizacji, która po pracy wraca do jednego z prezentowanych domów, do kochającego męża, do dwójki uroczych dzieci i do przekochanego labradora, by spędzić z nimi miłe popołudnie to pracy.

Swego czasu marzyłam, by być tą kobietą. By wrócić ze szpitala i mimo zmęczenia uśmiechnąć się na widok ukochanego, dzieci i pupila. Niestety dnia dzisiejszego przestałam w to wierzyć. Przestałam wierzyć w jakiekolwiek szczęśliwe życie.

Resztki mojej nadziei umarły, a szarość była jedynym co dostrzegałam w otaczającym mnie świecie. Od tej pory zaczęłam czuć jedno wielkie nic.


blacK_orchiD

(bez)namiętnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz