Rozdział 29

17 5 10
                                    

Było dobrze, ale balonik znów się napompował zmartwieniami przez setki czarnych scenariuszy. Gdy zeszłam na śniadanie, już wiedziałam, że zostanę po godzinach. Dusiłam się, ale nie wiedziałam, co konkretnie tak mocno zapierało mi dech. Czyhające zagrożenie z zewnątrz, czyhające zagrożenie ze strony mojego narzeczonego, to że wciąż jestem ubezwłasnowolnioną marionetką manipulowaną na lewo i prawo, a może to, że moje własne życie wisi na włosku, a ja nie wiem, co robić! Uciekać, krzyczeć?!

Po przywitaniu, usiadłam do porannej kawy i śniadania.

— Dziś muszę zostać do późna w szpitalu — obwieściłam spokojnie. Przecież zostawałam już w szpitalu po godzinach, a tamten facet to lekarz. Ja wszczęłam niepotrzebny alarm, więc nie ma co się denerwować, tak?!

Jonathan popatrzył na mnie niespokojnie. Jego wzrok się rozleciał, a mięśnie nerwowo spięły.

— Czy istnieje może jednak szansa, że nie musisz? — zapytał niezbyt pewnie. — Dziś chcę konkretnie wypytać ojca o Lloyda, ale jeszcze nie dał mi odpowiedzi, o której godzinie. Wolałbym, żebyś za dnia wróciła do mieszkania. Byłabyś tu zdecydowanie bezpieczna — wyjaśnił swoje obawy.

Czy każde jego zdanie będę analizować pod dwoma kątami? Tym szczerym, że naprawdę zależy mu na moim bezpieczeństwie, czy tym manipulacyjnym, że jednak tylko tak mówi albo ma w tym inny interes?

Oszaleję i właśnie po to mi te nadgodziny!

Bridget wyjątkowo nas dziś ignorowała. Widziałam to, że ona nie chce uczestniczyć w tej rozmowie. Zachowywała neutralny uśmiech i nawet nie przypatrywała się z natarczywością.

Zmusiło mnie to do delikatnej refleksji, że może jednak kuszę los, ale czułam, że zwariuję, gdy ponownie tu wrócę i niejako znów zostanę uwięziona.

— Daj mi po prostu znać, kiedy spotkasz się z ojcem. Ja wrócę, a to co mi zostanie do roboty, zabiorę tutaj. — Kompromisy zawsze służą spokojowi.

— Dobrze, słuszne wyjście — odparł z lekkim uśmiechem i skupił się na swoim talerzu.

— Świetnie, skoro ustalenia mamy za sobą. Muszę się wam do czegoś przyznać... — zaczęła tajemniczo i przysiadła przy nas.

Jonathan zareagował momentalnie. Jego widelec, który zmierzał do buzi zatrzymał się gwałtownie przed otwartymi ustami. Oczy wytrzeszczył, jakby bał się ich zamknąć, by po ponownym otworzeniu nie zobaczyć zgliszczy, które po sobie zostawiła Bri. Kobieta, widząc jego reakcję zachichotała.

— Pierwszy raz od wielu lat namalowałam obraz! — powiedziała wesoło.

Jonathanowi ulżyło, włożył kawałek jajecznicy do ust i sympatycznie się do niej uśmiechnął.

— I zarysowałam ci auto — dodała nagle i ponuro. Powiało grozą i chłodem, jakby klimatyzacja sama się wystraszyła Jonathana i automatycznie zmniejszyła swoją temperaturę.

W końcu Bri zaczęła się uśmiechać, ale Jonathan opuścił załamany ramiona i z jeszcze pełnymi ustami rzucił zdenerwowany:

— Bridget! — Przeżuł do końca i ciskał w nią takimi gromami z oczu, że powinna płonąć ze wstydu, a ona się w najlepsze nabijała.

— Przepraszam! — powiedziała pełna skruchy i w wesołym uśmiechu rzekła: — Możesz mi potrącić z wypłaty na lakiernika. — Była święcie przekonana, że do czegoś takiego nie dojdzie.

— Trzeba dopisać nową pozycję do koła fortuny — stwierdził sucho w moim kierunku.

Był jednocześnie dumny i zły z jej nowego osiągnięcia, ale to nie było nic co wywołałoby koszmar w tym mieszkaniu.

(bez)namiętnośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz