Dotarłem z dziewczynką i Milo do posiadłości i weszliśmy do środka, gdy nagle poczułem, że ogarnia mnie potężne zmęczenie.
- Mogę reszcie mieszkańców sama wytłumaczyć sytuacje... - powiedziała cicho i najwyraźniej zauważyła moje zmęczenie.
Westchnąłem. Nie chciałem jej zostawiać samej, bo dalej mogła to być pułapka. Wyczerpanie tylko się nasilało i trudno mi było teraz nawet się skupić czy myśleć nad czymś. Spojrzałem na Milo i skinąłem na niego głową, żeby poszedł z dziewczynką. Nie dawało to całkowitego bezpieczeństwa, ale troszkę pomagało.
- No dobra... - zgodziłem się niechętnie.
Wróciłem do swojego pokoju, położyłem się na łóżku i szybko przez wyczerpanie zasnąłem mimo niepewności.
Obudziłem się znowu w nocy z powodu głośnego huku, który usłyszałem...
Wstałem z łóżka i ostrożnie poszedłem za dźwiękiem, żeby sprawdzić o co chodzi.
Chwila przerwy...
Znowu huk...
Ruszyłem dalej za dźwiękiem i dotarłem pod pokój Kena. Bez pukania otworzyłem drzwi i znalazłem go w podobnym "złym" stanie, jak na początku tuż po moim trafieniu tu. Znowu wyraźnie nie miał kontaktu z rzeczywistością...
Podszedłem do łóżka i usiadłem niedaleko niego. Myślałem co zrobić. Za pierwszym razem go przytuliłem, ale wtedy byłem jeszcze "dziecinny"...
Ken spojrzał na mnie i najwyraźniej mimo jego wcześniejszej "nieobecności" w świecie rzeczywistym mnie rozpoznał, bo szybko wtulił się we mnie. Swoją twarz delikatnie wpychał w moje ramię.
Wzdrygnąłem się lekko od tego niespodziewanego ruchu i spojrzałem na niego zaskoczony.
Dotarło do mnie, że płakał..
Jedna część mojego umysłu kazała mi go odtrącić, ponieważ to mój porywacz, a druga chciała z nim zostać to była ta część, która zdążyła się już do niego przywiązać...
Nie ruszałem się w rozterce...
Ken w między czasie uspokoił się.
- Przestań się do mnie kleić, jesteś porywaczem - powiedziałem oschle, gdy to zwyciężyło.
Ken spojrzał na mnie zaskoczony, ale odsunął się i skulił dalej ode mnie.
Chcąc zostawić tą całą sytuację za sobą, wyszedłem z jego pokoju. Na korytarzu uderzyłem pięścią w ścianę z frustracji.
- Cholera jasna...
Czułem się, jakbym miał dwie totalnie inne strony siebie. Jedna część mnie czuła się teraz winna z powodu Kena, a druga popierała moje działanie wobec niego.
Kopnąłem lekko ścianę.
To uczucie mnie rozrywało od środka emocjonalnie...
Westchnąłem, oparłem głowę o ścianę i zasłoniłem twarz dłonią.
I nagle...
Przybyło lekkie olśnienie..
Skoro to irytujące, rozrywające i porażające uczucie będzie wywoływał u mnie Ken to mogę go po prostu unikać. Tak, mieszkam w rezydencji, ale nie muszę chyba tworzyć z nim mocniejszy relacji.
Po tym postanowieniu wróciłem do swojego pokoju i znowu położyłem się na łóżku, jednak tym razem nie zasnąłem. Leżałem tak, aż do rana.
Rano przyszedł Carlos.
- Ken wyszedł w ważnych sprawach.. Wiem już o tej dziewczynce, którą tu sprowadziłeś i Kirstin jest z nią w ogrodzie, Milo również z nimi jest - powiedział i spojrzał na mnie podejrzliwie.
Może zauważył już jakieś zmiany w zachowaniu Kena po mojej akcji...
Nie spuściłem wzroku i Carlos po chwili wyszedł. Stwierdziłem, że pójdę do ogrodu, żeby zająć myśli czymś i nie myśleć o Kenie. Miałem szczęście, że nie ma go w rezydencji.
W ogrodzie Kirstin siedziała pieńku. Podszedłem do niego i usiadłem na ziemi obok.
- Hej! - przywitała się Kirstin radośnie.
- Cześć - odpowiedziałem.
- Wydaje mi się, że Milo spotkał kogoś w pobliskim lesie.. Ciągle tam biega... - powiedziała Kirstin.
- Oh...
- Możliwe, że jakiegoś wilkołaka.. Jest tam sfora i myślę, że Milo z kimś takim złapał by wspólny język.. W końcu jest psem, a wilkołaki wiadomo, że w wilki się zmieniają... - powiedziała wciąż z uśmiechem po czym spojrzała na mnie. - Jednak nie musisz się za bardzo tym przejmować. Jestem pewna, że sobie poradzi!
- Ta... - spuściłem wzrok. - Mam nadzieję, że masz rację..
Przerwała nam dziewczynka, którą sprowadziłem do rezydencji. Podbiegła do mnie.
- Popatrz, popatrz! - wykrzyknęła do mnie, wyglądając na o wiele szczęśliwszą niż wczoraj.
Dostrzegła moją uwagę i podekscytowana dmuchnęła wiatrem. Podmuch był niewielki, ale byłem pewny, że zdoła się rozwinąć w przyszłości i może nawet będzie umiała stworzyć potężne tornada.
Uśmiechnąłem się łagodnie.
- Gratulacje
Dziewczynka szczęśliwa wskoczyła na moje kolana, a ja pogłaskałem jej włosy. Moje podejrzenia co do tego, że to pułapka nie wyparowały, ale ochota na to była za wielka. Może to instynkt ojcowski...
- Nadasz jej imię? - spytała Kirstin.
- Hm? No chyba mogę... - powiedziałem.
Dziewczynka popatrzyła na mnie z dołu z uwagą i ciekawością.
- Rose? - zaproponowałem.
Dziewczynka zachichotała i wtuliła się we mnie mocniej. Chyba zastąpiłem jej już ojca... Była mała i szybko się przywiązała najwyraźniej..
Znowu ją pogłaskałem.
- Śliczne - Kirstin powiedziała i uśmiechnęła się.
Milo wyskoczył z krzaków i zaczął biegać wokół mnie i Rose na moich kolanach.
- Oh.. Hej Milo...
Milo zwolnił, podszedł do mnie i otarł się pyskiem o moją dłoń. Miał zmierzwioną sierść i trochę małych i lekkich zadrapań. Wyglądały, jakby faktycznie z kimś się bawił w lesie.
Pogłaskałem go po głowie, a on usiadł obok mnie.
- Masz nowego przyjaciela? - odezwałem się do psa.
Milo cicho zaszczekał i merdał ogonem cały czas. Pogłaskałem go znowu i spojrzałem na Rose. Zauważyłem, że przysnęła. Objąłem ją ramieniem.
- Tatuś... - wymamrotała przez sen i złapała mnie dłonią, którą lekko zacisnęła na moim ubraniu i nie chciała puścić.
Wzruszające...
Trwałem tak z nią, a obok siedzieli Milo i Kirstin.