Rozdział 5 - Nowe Odkrycia

37 3 4
                                    

Za kamerdynerem dotarłem na dużą polanę w lesie. Wokół było spokojnie. Na polanie było dużo kwiatów, a także duże drzewo na środku. Koło drzewa znajdował się również strumień. Dostrzegłem kamerdynera, który już siedział przy strumieniu i dosiadłem się do niego. Ściągnąłem buty i zamoczyłem nogi w strumieniu po czym spojrzałem na kamerdynera z lekkim stresem, który starałem się ukrywać. 

- To co teraz powiem może być dla ciebie szokiem... - oznajmił spokojnie kamerdyner. 

Nie wiedziałem co powiedzieć i patrzyłem dalej na kamerdynera z większym szokiem i stresem, które teraz na pewno były już widoczne. 

- Ale powinieneś wiedzieć.. Twoja matka nie była dobrą osobą... - mówił dalej spokojnie kamerdyner. 

Po jego słowach totalnie mnie zatkało. Cofnąłem się trochę w szoku.

- Należała do pewnej uhm... organizacji.. Prawdę mówiąc razem z Kenem podejrzewamy, że przeżyła, ale nie mamy pewności.. Nie będę ci teraz poddawał szczegółów, bo raczej już i tak za dużo jest dla ciebie tych rewelacji.. - kontynuował wciąż spokojnie, jakby od dawna szykował się na oznajmienie mi tego. 

Wstał i z jego oczu niemal mogłem wyczytać współczucie do mnie. 

- Przemyśl to sobie, zostawię cię samego - oznajmił i odszedł z powrotem do rezydencji drogą przez las. 

Patrzyłem w rzekę, zagubiony. Jeśli to była prawda to mogłoby to wytłumaczyć to, że Ken ją teoretycznie "zabił". Ciekawe czy serio przeżyła... Nie wiedziałem czy wierzyć w to, że była "zła". Z jakiejś strony chciałem w to wierzyć... Chciałem uwierzyć w Kena... 

Z drugiej strony z kolei  wtedy te wszystkie szczęśliwe chwilę z nią.. Prawdopodobnie byłyby pustym kłamstwem. Musiałbym je porzucić.. zostawić... 

Nie byłem w stanie teraz podjąć tak drastycznej decyzji. Wstałem, ubrałem buty i wróciłem do rezydencji. Wydawało mi się teraz, że czułem się jak jakiś duch włóczący się po ziemi..

Mijały kolejne minuty, godziny, dni, aż w końcu tygodnie. Od oświadczenia kamerdynera, mniej jadłem i piłem, miałem znowu problemy z snem i odpowiadałem innym osobom bardzo krótkimi wypowiedziami. Zupełnie, jakbym wrócił do stanu, który miałem po morderstwie mojej mamy... 

Dzisiaj zjadłem śniadanie z resztą, ale nawet nie pamiętałem ich rozmowy. Po śniadaniu udałem się do łazienki i przepłukałem twarz wodą. Nagle zaczęło mnie mdlić i zwymiotowałem do zlewu. 

- Cholera... - mruknąłem. 

Posprzątałem po sobie i poszedłem do pokoju. Rzuciłem się na łóżko. Nie mogłem pozbyć się myśli o mojej mamie.. O oświadczeniu kamerdynera.. Byłem już wykończony i zmęczony tym wszystkim... Westchnąłem i zamknąłem oczy, chociaż wiedziałem, że i tak nie zasnę. Po chwili usłyszałem pukanie do drzwi. 

- Otwarte! - wykrzyknąłem. 

Do środka mojego pokoju wszedł Ken. Nic nie powiedziałem tylko wyprostowałem się do siadu i patrzyłem na niego. 

- Cóż... Chciałem powiedzieć, że kamerdyner powiedział Ci prawdę, ale nie zmuszam cię do uwierzenia w to. Nie chcę, żebyś czuł się dociskany do ufania mi... - oznajmił. 

Usiadł koło mnie na łóżku, a ja po prostu go przytuliłem. Nie wiedziałem nawet dlaczego... Ale z jakiegoś powodu... Potrzebowałem tego... Chciałem być teraz blisko jego, chciałem mu zaufać..

Ken wyglądał na zaskoczonego, ale nie protestował. 

- Ken... - wyszeptałem. 

- Tak? 

- Zaufam Ci... - mruknąłem i wcisnąłem swoją twarz mocniej w jego ciało. 

- Dziękuję... - odpowiedział i dalej pozwalał mi się w niego wtulać. 

Tkwiliśmy w ciszy. Zachciało mi się płakać. Wszystkie chwilę z moją mamą zdawały się rozpadać, gdy zaufałem Kenowi z tym, że jest ona "zła". Czułem się, jakby były one tylko obrazkami na kartkach i teraz każda kartka była rozrywana na małe kawałeczki... Niekontrolowanie zacząłem płakać. 

Ken zaczął mnie tylko lekko głaskać na to. Podobało mi się, że nie dodawał tutaj niepotrzebnych słów pocieszenia. Tkwiliśmy razem w ciszy. Ken mnie głaskał, a ja wtulałem się w niego szlochając trochę przy tym.. Było tak magicznie... 

Kiedy w końcu uspokoiłem się trochę to odpłynąłem do krainy snów... 

Obudziłem się kolejnego dnia i zauważyłem, że Ken nie zostawił mnie samego. Podniosłem twarz i spojrzałem mu w oczy. Zauważyłem cienie pod jego oczami. 

- Czemu masz cienie pod oczami? - spytałem od razu. 

- Ugh.. To nic ważnego... - mruknął ledwo słyszalnie i odwrócił wzrok. 

- Powiedz - męczyłem go. 

- No... Po prostu chciałem się upewnić, że nie będziesz miał koszmarów.. - odpowiedział i zasłonił twarz ręką troszkę zarumieniony.  

- Awwww, słodziutko... 

- Zamknij się... Na marginesie dzisiaj będziesz sam w willi, bo wszyscy mamy swoje sprawy.. - powiedział dość ostro. 

Zsunąłem się z niego, a on wstał. 

- To ja już pójdę z resztą - powiedział. 

Wyszedł z pokoju wciąż z lekkim rumieńcem na twarzy. Położyłem się z powrotem na łóżku i rozmyślałem nad wszystkim... Rozmyślania pochłonęły mnie..


               "Miłość potrafi znaleźć drogę tam, gdzie nie ma nawet ścieżki."

-Eurypides



❤Hug Me❤ (Bl)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz