Rozdział 7 - Więzy

37 5 4
                                    

Po długiej zabawie z Milo, wszyscy byliśmy nieznacznie zmęczeni. Uznałem, że pójdę na wieczorny spacer, ponieważ księżyc ładnie świecił i gwiazdy były dobrze widoczne. Ruszyłem sobie najpierw do ogrodu, a później do lasu w którym byłem niedawno z Carlosem. Udałem się znowu na polanę, ale po drodze zobaczyłem ślady po krokach. Zacząłem z ciekawością podążać za nimi. Byłem ciekawy dokąd mnie doprowadzą.

Dotarłem do łąki, gdzie stanąłem zszokowany. Na środku zobaczyłem  rannego człowieka, który wyglądał jakby był ledwo żywy. Podszedłem do niego spanikowany i odrazu wyczułem, że zimny pot spływa po mnie od strachu. Gdy dotarłem do niego to przykucnąłem.

- Ona... - wykrztusił z siebie człowiek.

Patrzyłem tylko na niego, nie wiedziałem co powiedzieć.

- Jest tam... - powiedział i wskazał na jakieś krzaki za nami, po czym wydał z siebie ostatnie tchnienie i umarł.

Spojrzałem na krzaki i serce mi waliło, jak oszalałe. Po chwili z krzaków wyszła kobieta i stanąłem jak wryty. To była... moja mama...

- Oh Henry... - powiedziała.

- Zacząłeś się zadawać ze złymi osobami, a tak dobrze miałam zamiar cię wychować, ten cholerny wampir wszystko zepsuł... - dodała.

- Co... - powiedziałem tylko to przez niedowierzanie i szok.

- Gdyby nie atak tego cholernego Kena to mogłabym zostać przy tobie i dołączyć cię do wspaniałej organizacji do której sama należę. Oczywiście nauczyłabym cię wszystkiego czyli naprzykład zabijania, bycia bezlitosnym i torturowania innych... - mamrotała, ale mogłem ją usłyszeć.

Cofnąłem się kilka kroków i spojrzałem w dół na swoje ręce na których zobaczyłem krew tego martwego już człowieka. Musiałem go dotknąć, gdy kucałem koło niego. Podniosłem wzrok spowrotem na moją matkę.

- Nigdy nie dałbym się tak wyszkolić!.. - krzyknąłem rozpaczliwie.

- Oh... Dałbyś, dałbyś, już bym tego dopilnowała... - oznajmiła.

Wstałem szybko i cofnąłem się.

- Ale teraz już za późno i będę musiała odebrać cię im siłą - powiedziała chłodnym tonem i zaczęła się do mnie zbliżać z zakrwawionym ostrzem, które trzymała w jednej dłoni

Odwróciłem się do lasu i ostatni raz spojrzałem na moją własną mamę po czym puściłem się biegiem z powrotem do rezydencji.

- Zawsze cię znajdę i nigdy mnie nie zapomnisz! Ja nigdy nie porzucam moich słodkich i ślicznych ofiar! ♡ - usłyszałem za sobą przesłodzony krzyk.

Przyśpieszyłem i biegłem dalej nie zwracając uwagi na to, że się potykam i ranię leśnymi gałęziami. Po prostu ciągle biegłem dalej i nie zwracałem na nic uwagi. Miałem uczucie jakby moje serce chciało wyskoczyć mi z piersi od strachu i paniki. W końcu z trudem dotarłem do rezydencji cały zdyszany, brudny i zakrwawiony oraz z siniakami. Był już chyba środek nocy.

Zakradłem się do środka i po drodze zobaczyłem śpiącego Milo, a obok niego stał Carlos i głaskał go z uśmiechem. Uśmiechnąłem się pod nosem, ale bardzo lekko i mój uśmiech chyba nie był nawet widoczny. Carlos spojrzał na mnie przelotnie.

- Henry...?

Ulotniłem się szybko, ponieważ nie byłem gotowy na rozmowę o tym co mnie spotkało. Udałem się do łazienki, żeby się umyć. Gdy skończyłem się myć to ubrałem się w świeże ubrania i poszedłem do swojego pokoju. Rzuciłem się na łóżko i wpatrywałem się w sufit, myśląc nad tym co mnie spotkało.

- Dlaczego...

Obróciłem się na bok i po chwili usłyszałem pukanie do drzwi.

- Otwarte... - mruknąłem.

Do środka wszedł Ken.

- Henry... - powiedział tylko.

Odwróciłem się szybko tyłem do niego. Naprawdę nie miałem ochoty na rozmowę o tym co mi się przydarzyło. Ken podszedł do łóżka i położył się za mną. Zaskoczony obróciłem się przodem do niego i popatrzyłem mu prosto w oczy. Ken tylko się uśmiechnął i przytulił mnie mocniej. Z wdzięcznością, że nie nalega na rozmowę, wepchnąłem swoją twarz w jego ubranie i zamknąłem oczy. Po chwili poczułem dłoń Kena na moich włosach i westchnąłem z przyjemności.

- Jak nie chcesz mówić co się stało to nie mów, nie będę cię do niczego zmuszać - powiedział Ken.

Nic nie powiedziałem, ale po chwili stwierdziłem, że akurat Kenowi chcę wyznać prawdę.

- Moja mama żyje... - powiedziałem cicho.

Z wyrazu twarzy Kena wywnioskowałem, że domyślił się co się dalej wydarzyło, a przynajmniej mniej więcej. Patrzyłem na niego smutnym wzrokiem, a on znowu zaczął mnie głaskać po włosach. Wepchnąłem głowę w poduszkę i pogrążyłem się w przyjemności dotyku dłoni Kena na moich włosach. Trząsłem się jednak dalej po ostatnich przerażających przeżyciach.

- Ken... - mruknąłem.

- Tak? - odpowiedział.

- Boję się... Tak strasznie się boję...

- Czego? Twojej mamy?

Skinąłem głową i spojrzałem na niego.

- Hm... A chcesz ochrony od kogoś takiego jak ja? - powiedział po chwili z uśmiechem.

Patrzyłem na niego osłupiały, a moją twarz pokrył rumieniec. Ledwo kiwnąłem głową.

- Załatwię Ci też jakieś szkolenie samoobrony u Carlosa... - powiedział Ken.

- Jasne, ale nie zdziw się jak wrócę martwy, bo on mnie zabije!

- Nie zabije, bo mu na to nie pozwolę, a mnie się posłucha napewno, poza tym nie przesadzaj za bardzo - odpowiedział z lekkim śmiechem i zmierzwił moje włosy.

- Jasne, jasne... - odpowiedziałem z chichotem.

Wyprostowałem się do siadu i wepchnąłem swoją twarz w szyję Kena. Czułem się tak bezpiecznie... Po chwili objął mnie, a ja czułem teraz spokój, bezpieczeństwo i ciepło od niego bijące  rozchodzące się po całym moim ciele. Przymknąłem oczy z błogim westchnięciem.

Tkwiliśmy tak razem w ciszy długą chwilę. Dotarło do mnie, że Ken długo już chyba nie pił mojej krwi, a przynajmniej dla mnie to było długo.

- Nie jesteś głodny? - spytałem go niepewnie.

- Troszkę...

Odsłoniłem swój kark i przysunąłem do niego.

- To pij... - oznajmiłem.

- Naprawdę? - zapytał mnie z niedowierzaniem.

- Tak

Nie wahał się już dłużej i wgryzł się swoimi ostrymi kłami wampira w mój kark, po czym zaczął ssać, żeby pić moją krew i dostarczać ją do swojego organizmu.

Z nieznanej przyczyny tym razem bolało mnie to mniej niż ostatnio, a nawet czułem relaksujące uczucie. Może to przez inne okoliczności...?

Ken przestał pić po chwili i spojrzał na ślady po jego kłach na mojej szyi.

- Przepraszam... - powiedział.

- Przeżyję. Z resztą sam ci pozwoliłem...

Zasłoniłem swój kark z powrotem. Oparłem swoją głowę o ciało Kena i szybko zasnąłem na siedząco.

Gdy się obudziłem Kena już nie było, ale na stole znalazłem karteczkę.

Napisane było: "Udałem się gdzieś w ważnej sprawie, przyszykuj się, a potem pójdź do Carlosa, bo będziesz mieć pierwszy trening i nie martw się, załatwiłem to tak, żeby cię nie zabił :))".

Czyli czekał mnie dzisiaj pierwszy dzień treningu. Wstałem z łóżka z determinacją i pewnością siebie.

❤Hug Me❤ (Bl)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz