JACOB
To moja pierwsza impreza w wiejskim klimacie.
Zorganizowano... coś w rodzaju dyskoteki na plaży, żeby biwakowicze mogli się poznać. W końcu poza mną i moimi znajomymi jest tu jeszcze kilkanaście osób cieszących się naturą. Przyjechało nawet trochę ludzi z miasteczka nieopodal. Ogólnie nie jest tak źle. Beczki dobrego piwa, wielkie ognisko, trochę muzyki i kilku dziwaków.
Jeden z nich właśnie przechodzi obok mnie. I owcą na smyczy! Tak, z pieprzoną owcą.
Przez moment obawiałem się, że wlałem w siebie już tyle alkoholu, że jebie mi się pod kopułą i mylę owce z wyjątkowo puszystym pudlem, ale nie. To jednak owca. I ta owca właśnie wpierdziela lody od rozradowanego Rudzielca.
Zgadza się, najwięcej sympatii na tej imprezie Hope okazuje owcy na smyczy. Nie wiem, czy powinno mnie to martwić.
– Cześć, ślicznotko. Mogę postawić ci drinka? – U boku Hope wyrasta jakiś koleś ustylizowany na wielbiciela rocka. Na jego koszulce widnieje naszywka gitary, a pod nią napis: KOCHAM TEN PIEPRZONY ŚWIAT.
Fajna maksyma, gdyby tylko gość nie lepił się tak do Rudzielca byłoby jeszcze fajnej.
Kiedy facet zbliża się do niej z wyciągniętą szklaną z jakimś kolorowym gównem i prawie nurkuje nosem w jej dekolcie, zalewa mnie fala wściekłości.
– Dziękuję, ale nie. Jestem tu z kimś – odpowiada Rudzielec. Owca pałaszuje rożek do końca, a wtedy Hope prostuje się i odsuwa od nieznajomego.
Dobrze.
– Ja też. – Dupek posyła jej jednoznaczne mrugnięcie okiem. – Ale umiem być dyskretny i lubię tajemnicę.
Co za skurwiel. Mam ochotę przestawić mu układ szczęki.
Hope odskakuje ponownie, kiedy kutas usiłuje dotknąć jej dłoni.
– A ja wręcz przeciwnie – mruczy.
Dobra, dość tego.
Idę w stronę Rudzielca w opałach szybciej niż to do mnie dociera, bo już po sekundzie stoję przy niej.
– Jakiś problem, kotku? – odzywam się i oplatam ramieniem jej talię.
Zielone oczy Hope rozszerzają się w zaskoczeniu, ale później unosi kącik ust w malutkim uśmiechu i rozluźnia się przy mnie.
– Nie, skąd, pan już sobie idzie – mówi.
Posyłam gościowi znudzone spojrzenie.
– Dziękuję zatem, że dotrzymywałeś towarzystwa mojej dziewczynie, kiedy poszedłem po nasze drinki. – Klepię go w bark jak najlepszego kumpla i odpycham w tłum. – Baw się dobrze, brachu, widać, że świetny z ciebie gość.
Hope chichocze.
– Jesteś ostro porąbany.
Może mieć rację. Znam tę kobietę raptem kilka dni, a już ślinię się na jej widok i chyba... możliwe, że przed chwilą byłem o nią trochę zazdrosny.
– Nie ma za co, cukiereczku. – Odwzajemniam jej uśmiech. – Skosztuj, najsłodszy drink, jakiego tu serwują. – Wręczam Rudzielcowi napój, który zamówiłem dla niej minutę przed pojawieniem się tego idioty.
Hope upija łyk i mruczy z zachwytem.
– Mmm, smaczny. – Znowu wsuwa słomkę do ust. – Ej, napraaawdę dobry.
Napraaawdę?To słowo wybrzmiewa w podejrzanie niewyraźny sposób, więc przyglądam się uważniej mojej towarzyszce. Obserwowałem ją z przerwami od początku imprezy i nie wydaje mi się, żeby przelała przez siebie ocean procentów, ale może mieć słabą głowę i seplenić oraz chodzić slalomem już po jednym piwie.
– Przeciągasz samogłoski, niedobrze. – Zanim zdąży siorbnąć kolejny łyk drinka, pochylam się i wciągam słomkę w swoje usta. – Ile już zdążyłaś wypić?
Rudzielec marszczy się na mnie groźnie i wyrywa mi alkohol.
– Trochę, dwa, może trzy. Nie jeeestem peeewna. – Wyszczerza zęby. – Mmmm, słodziutki.
Okej, dwa może trzy to nie taka katastrofa, ale Hope na pewno nie należy do osób odpornych na alkohol. Co prawda nie przewraca się ani nic z tych rzeczy, ale ewidentnie jest już wcięta.
Po prostu świetnie, kurwa.
– A gdzie twoja przyjaciółka? – Przeszukuję zgromadzenie wzrokiem. Hope przyszła tu z tą samą dziewczyną, przy której tarzała się w błocie, stawiając babki z piasku. Jednak nigdzie jej nie dostrzegam.
– Nie wiem, poszła tam. – Macha rękę w bliżej nieokreślonym kierunku. – A może tam? Może też bzyka się z narzeczonym gdzieś w trawie. – Wzrusza ramionami.
Nie wytrzymuję i parskam śmiechem.
– No to im zazdroszczę, bawią się lepiej niż my.
Nie ukrywam, że trochę inaczej wyobrażałem sobie ten wieczór, kiedy zauważyłem tego małego rudzielca przy stole z przekąskami.
– Seks czy drink? – Hope wachluje rzęsami, zerkając na mnie. – Seeeks czy driiink? – Wylicza na palcach swoje opcje.
Niestety nic z tego.
– W tym stanie, dla ciebie ani jedno ani drugie, proszę pani – mówię.
Jej tęczówki rozbłyskują psotnie.
– Proszę pani? Kręci cię BDSM w łóżku? Chcesz, żebym cię wychłostała róóózgą?
O. JA. PERNICZĘ.
Jak widać wcięta Hope wcale nie jest taką nieśmiałą kruszynką. Jej dzika natura przejmuje ster, kiedy przesadzi z alkoholem. Pewnie jestem wielkim idiotą, ale uznaję to za cholernie urocze.
– Może innym razem. I oddaj mi tego drinka. – Wyciągam po niego rękę, ale Rudzielec robi unik.
– Chędożenie jak marzenie – ciągnie śpiewnym tonem. – Kopulowanie... co się rymuje z kopulowanie? – Stuka się z namysłem w podbródkiem, a ja wykorzystuję okazję, żeby odebrać jej szklankę i wylać resztę kolorowego trunku.
Później ponownie łapię Hope w pasie.
– Odprowadzę cię do twojego namiotu, Rudzielcu.
Ta szalona kobieta zaczyna się śmiać.
– Do namiotu, tak? – Wbija mi paznokcie w nadgarstek i patrzy na mnie tak... – Na kopulowanie...? Ej wiem, Kopulowanie na lianie – piszczy i zaczyna podskakiwać zadowolona ze swojej piosenki.
Brawo, doskonała rymowanka, wytatuuję ją sobie na plecach.
– Tędy. – Wyprowadzam ją z tłumu na dróżkę prowadzącą do naszych namiotów. Na szczęście nie są rozbite daleko od siebie, więc będę mógł ją pilnować.
Hope wyrywa mi się do przodu.
– Bujanie i lizanie – nuci, wykręcając piruet. – A czemu nie poprosiłeś mnie do tańca?
Chryste, to będzie długi spacer.
******
I jak się bawicie podczas czytania? 😁
CZYTASZ
PROPOZYCJA SZEFA - DOSTĘPNA W EMPIKU
RomanceJacob Parker ma to, czego inni zazwyczaj tylko pragną: pieniądze, władzę i kobiety. Uważa, że świat istnieje wyłącznie po to, by spełniać wszystkie jego kaprysy. Podobnie sądzi większość ludzi, którzy choć raz mieli okazję go spotkać. Trudno więc wy...