Niezniszczalna wiedźma

708 42 3
                                    


Kur*a.

Przetarł kciukiem podbródek. Spojrzał na czerwoną plamę na palcu i zwilżył wargi językiem, odczuwając cierpki, metaliczny posmak. Pociągnął nosem i przeniósł wzrok na obezwładnionego przez aurorów Rona. Ten wierzgał się pod naporem magicznych więzów, chociaż musiał zdawać sobie sprawę, że to bezcelowa walka. Ostatnie sekundy wydarzyły się tak szybko, że Draco próbował dopiero teraz zrozumieć całą sytuację.

Wiedział, że Weasley nie odpuści. Kiedy wyciągnął różdżkę, zrobił to samo. Nie zdążył. Ron był szybszy.

O jeden, pier*olony, rudy włos szybszy.

Zaklęcie tarczy, które roztoczył nad Granger, odbiło każde następne zaklęcie, jednak to pierwsze wystarczyło, żeby dziewczyna straciła przytomność. Co zrobił? Oszołomił ją? Odrętwił? Nie był tego pewny. Wszystko działo się za szybko. Widział tylko, że Granger leży, jakby bez życia. Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Musiał zająć się tym parszywym ćpunem. Rzucił w jego stronę kilka zaklęć niewerbalnych, zanim jego zćpana bania zdążyła zorientować się, o co chodzi. Weasley zaserwował mu serię zaklęć, a Malfoy odbił prawie wszystkie jak piłeczkę ping-pongową. Miał wrażenie, że jedno świsnęło mu obok twarzy i być może musnęło jej fragment, jednak adrenalina skutecznie odwracała od tego uwagę. Ostatecznie powalił Weasley'a na ziemię i już zamierzał rzucić się na niego, budząc do życia swoje zwierzęce instynkty, ale z dwóch stron pojawiły się aurorzy, którzy zrobili to za niego i, ustawiając Rona do pionu, obwiązali go magicznymi sidłami. Odwrócił się w stronę Granger i zobaczył, jak Potter pochyla się nad nią i znika, prawdopodobnie teleportując ją do szpitala.

Jedno z głowy. Ma swojego bohatera.

Jeden z aurorów, którego imienia nie znał, krążył po parku sprawdzając, czy teren jest bezpieczny. Malfoy wiedział, że Weasley jest sam. Obserwował park przez cały dzień. Nawet jeżeli ktoś z nim był, to uciekł, orientując się, że robi się gorąco. Wziął głęboki oddech i zdjął płaszcz, układając go starannie na ławce. Później wolnym krokiem podszedł do wciąż szarpiącego się mężczyzny.

- Nie jesteś upoważniony, Malfoy – zaczepił go auror stojący obok, do którego prawdopodobnie należały wyczarowane sidła.

-Odsuń się, Joe, bo nie ręczę za siebie – musiał zabrzmieć zdecydowanie, bo mężczyzna bez słowa go przepuścił. Może to jego mina sprawiła, że Joe wolał nie zastawiać mu dłużej drogi, a może fakt, że Malfoy znał jego imię. Nie było to teraz istotne. Liczył się tylko ten frajer oparty o drzewo.

Draco popatrzył na niego z obrzydzeniem i wyższością. Gardził nim bardziej niż kiedykolwiek.

- Czego chcesz? – odezwał się Ron, po czym splunął w stronę Malfoy'a, nie trafiając.

Brwi blondyna wykonały grymas litości i nie pokusił się o żadną reakcję na tę marną próbę zniewagi. Przystanął tuż przed nim. Długo milczał. Na tyle długo, że Ron podniósł na niego wzrok. Draco z wielkim spokojem pokiwał głową, jakby wmuszając w swoje oczy nieme współczucie.

- Jesteś kutasem, Weasley – powiedział, bardzo wyraźnie akcentując każde ze słów, po czym opuścił głowę i z wielką starannością zaczął podwijać lewy rękaw koszuli.

- Myślałem, że stać cię na coś lepszego, Malfoy – Ron zaśmiał się drwiąco w odpowiedzi.

Draco prychnął rozbawiony i nie podnosząc wzroku pokręcił głową, podwijając drugi rękaw, równie pieczołowicie skupiając się na tej czynności.

- Nie wiem, czy przeceniasz moje możliwości, czy swoje znaczenie – odpowiedział w końcu.

- Kto by pomyślał, że ta mała szmata wpadnie w twoje brudne łapy – usłyszał natychmiast.

Drobne złośliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz