Rozdział XXV

396 48 43
                                    


Kiedy się obudził, przez dłuższą chwilę myślał, że ma deja vu – bo przecież to niemożliwe, żeby Malfoy po raz drugi spał obok niego aż do rana.

A jednak właśnie tak było. Wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę. Miał go na wyciągnięcie ręki, widział każdy pojedynczy włosek na bladej skórze i rytmiczny ruch klatki piersiowej. Zamrugał, otępiały, poruszył się nieznacznie i dotarło do niego, że to nie sen ani iluzja, tylko byli prawdziwi, tutaj i teraz.

Serce zabiło mu nierówno, nagle emocje zacisnęły gardło. Obecność Draco była nierealna. Zbyt dobra, żeby mogła się wydarzyć. Już dawno temu w jego życiu przestały się spełniać rzeczy, których pragnął.

Na jednej sytuacji nie śmiałby oprzeć jakichkolwiek wniosków. Ale Malfoy zasnął przy nim po raz drugi, w pewnym sensie to była oznaka zaufania; a w każdym razie zaufania nowego, innego rodzaju. Nie zasypia się przy kimś, kogo uważa się za wroga i od kogo oczekuje się ataku.

A poza tym okoliczności się zmieniły i nie mógł nie brać tego pod uwagę. Draco przyszedł do niego natychmiast po Bożym Narodzeniu, szyderstwa na korytarzu często miały inny niż wcześniej wydźwięk. Do cholery, sam z siebie objął go w geście, w którym jednoznacznie szukał bliskości. I nie mogło chodzić tylko o bliskość drugiej osoby, bo Malfoy mógłby spędzać noce z kimkolwiek. Chodziło właśnie o Harry'ego.

To było obezwładniające. Niezupełnie potrafił w to uwierzyć, chociaż rozgrywało się na jego oczach.

Przesuwał wzrokiem po jego profilu, chociaż znał go na pamięć. Chciałby go dotknąć tak bardzo, że niemal nie mógł oddychać. Chciałby go pocałować – ale tak naprawdę, powoli i głęboko, a nie żeby zmusić go do uległości. Chciałby móc całować go zawsze.

Zawahał się i przełknął ślinę, ale wyciągnął do niego rękę. Serce tłukło mu się w piersi, gdy przesuwał dłoń o milimetry od jego skóry. Nie mógł przekroczyć tej granicy – co najwyżej wyobrazić sobie, że naprawdę muska jego ciało opuszkami palców.

Sam wciąż czuł na sobie dotyk Draco sprzed kilku godzin. Wiedział, że będzie odtwarzał go w głowie bez końca.

Ale na razie ryzykował zbyt wiele.

Odetchnął i zmusił się, żeby cofnąć rękę a potem bezszelestnie odejść.

***

Draco czuł się tak wytrącony z równowagi i odrętwiały, że niemal chory. Momentami dosłownie robiło mu się niedobrze – z przerażenia, z rozgoryczenia i ze świadomości tego, że jest bezradny.

Szarpała nim dziwna, nieokreślona mieszanina emocji. Głównie lęk i gorycz, wiążąca się z wrażeniem, że został okrutnie oszukany, ale ani jednego ze wszystkich wrażeń, których doświadczał, nie potrafiłby opisać konkretnymi słowami.

W głowie miał tylko szum, żadnej faktycznej myśli. Ponuro dziękował Merlinowi przynajmniej za to, że jest sobota i nie mają zajęć.

Był też zadowolony z zaplanowanego treningu Quidditcha – ale tylko do czasu.

Kiedy drużyna ubierała się w szatni i szykowała do wyjścia na boisko, wciąż ani trochę nie mógł się pozbierać. Trochę liczył, że Quidditch jakoś przywoła go do porządku.

Z otępienia wyrwał go głos Bletcheya:

— Dobra, słuchajcie przez chwilę — rzucił z wylotu korytarza. — Mamy jeszcze dwa tygodnie do meczu. To ostatnia prosta i nie przyjmuję już żadnych wymówek. Wszyscy spinacie tyłki.

Lustrzane odbicie nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz