Rozdział XIV

478 54 48
                                    

Z biegiem czasu Harry przestawał rozumieć, jakim cudem jeszcze zachowuje spokój. Jego nerwy były w absolutnych strzępach. Za którymś razem Hermiona dotknęła jego ramienia, gdy nie wiedział, że stoi obok, a on podskoczył, już niemal sięgając po różdżkę.

A mimo to wobec Malfoya potrafił zachować pokerową twarz i fałszywą pewność, chociaż to właśnie Malfoy był przyczyną tej rosnącej paranoi. Malfoy – oraz fakt, że na ich froncie wojennym nie działo zbyt wiele.

Draco trzymał się względnie z daleka. W klasach i na korytarzu ignorował jego istnienie. O ile można to tak nazwać, bo Harry był pewien, że zawsze go zauważa i świadomie wybiera udawanie zbyt zajętego własnym życiem. Nie padały żadne zaczepki, nie było zwykłych złośliwości. Jedyne co niekiedy robił, to rzucał jakby mimochodem znudzone, drwiące spojrzenia.

Gryfon obserwował go – i też nie podejmował działania. Nie mógł rozstrzygnąć, co oznacza ta postawa Malfoya. Na dobrą sprawę, to chciałby wiedzieć, co sam o tym myśli i co zamierza zrobić.

W pewnym sensie mścił się na Ślizgonie. Używał go do wyżycia się i to rzeczywiście chwilowo pomagało. Ta myśl dawała mroczną, chorą satysfakcję, bo Draco musiał sądzić, że w ten sposób go zrani i zniszczy chwiejną równowagę – ale nie był w stanie. Harry nie miał już nic do stracenia. Zdążył znaleźć się w najgorszym punkcie w swoim życiu i być może nawet z niego nie ruszył.

Malfoy sam się podłożył, by go wykorzystać, do kilku celów zresztą. Tym najbardziej oczywistym była ulga, którą odczuwał, gdy w ich starciach ożywały w nim emocje, na które w innych sytuacjach nie miał siły. Gniew, nienawiść, determinacja. Nawet strach. Sądził, że gdyby kiedykolwiek przestał odczuwać lęk, nie dałoby się już naprawić tego, co runęło po stracie Rona i Syriusza.

Więcej satysfakcji jednak przynosił fakt, że próbując upokorzyć i złamać Harry'ego, ostatecznie to siebie samego doprowadzi do szału. Bo kiedy zobaczy, że wszystkie jego próby nie przynoszą skutku, to stanie się zdesperowany i wściekły, a wtedy popełni jakiś błąd. Jego swoboda mogła być już teraz powierzchowna.

Potter dochodził do wniosku, że jemu jest to obojętne – mógł postawić na tę kartę i zobaczyć, co się stanie. Przeszłości nie był w stanie zmienić, więc równie dobrze można było iść za ciosem.

Niewykluczone, że w jakiś sposób zbliży się do znalezienia Bellatriks. Może zdoła zmniejszyć poczucie winy, może przekuje je do końca w gniew. Kręcenie się wokół Malfoya miało szansę dać mu pewne korzyści.

Nie mówiąc już o tym, że Draco był zwyczajnie dobry w łóżku. Skoro przespał się z nim drugi raz – już nie pijany – nie mógł sobie zaprzeczać.

Usiłował to jak najbardziej racjonalizować. Pozwolić Ślizgonowi też się denerwować.

Kiedy był sam, łatwo było powiedzieć sobie, że stoi na stabilnym gruncie i zachowuje spokój – ale czym innym było podtrzymanie tego, kiedy napotykał z oddali stalowy wzrok Malfoya i przenikało go wspomnienie jego dłoni pnących się po ciele. Udawało się, ale kosztowało wiele. I nie był pewien, jak długo zdoła to ciągnąć.

Tak czy inaczej, było po fakcie. Pozostawało trzymać dobrą minę do złej gry; tańczyć do tego, co sam zaczął grać.

***

Przez cały czas kiepsko sypiał. W środku nocy ze snu wyrywały go koszmary, z których nie pamiętał nic konkretnego, jedynie nieokreślony, silny niepokój. Nie potrafił potem zostać w łóżku i zamykać oczu w nadziei, że znów zaśnie.

Przeważnie pomagało mu wyjście z dormitorium. Noce były już zimne, więc nie opuszczał murów zamku, ale wędrówki po korytarzach sprawdzały się równie dobrze. W ich trakcie stopniowo zostawiał za sobą nagromadzone napięcie i irracjonalne myśli.

Lustrzane odbicie nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz