Drzwi frontowe otworzyły się najwyżej kilka sekund po tym, jak aportowali się przed dom. W progu stanął Lupin z twarzą pozbawioną wyrazu, wyraźnie zmęczony. Omiótł wzrokiem ich obu, a potem spojrzał Harry'emu w oczy – tyle wystarczyło, żeby z Gryfona nieco opadło uniesienie.
Robienie tego, co uważał za właściwe to jedno. Poniesienie konsekwencji to drugie.
— Profesor McGonagall chce z tobą porozmawiać — poinformował powściągliwie. — Jest w środku.
Skinął głową bez słowa i zmusił się do ruchu. Malfoy podążył za nim po schodach.
— Poczekaj w salonie — dodał Lupin. — Powiem jej, że wróciliście.
Harry miał ochotę zapytać, jak bardzo jest wściekła albo czego powinien się spodziewać, ale ugryzł się w język. Spojrzenie Lupina było nieprzeniknione, nie potrafił stwierdzić, czy wilkołak popiera to, co zrobili. Nie chciał też pozwalać samemu sobie na niepotrzebne wahanie. Lepiej to zniesie, jeśli będzie twardo obstawał przy swoim.
— Draco — odezwał się łagodnie Lupin, stojąc przy schodach na piętro. — O tobie nic nie wspominała.
Malfoy odwrócił się, by spojrzeć na Remusa – Harry z kolei spojrzał na Malfoya.
Ślizgon po chwili wzruszył ramionami i skierował z powrotem w głąb korytarza, do salonu. Gryfona ogarnęło coś podobnego do ulgi.
Usiedli obok siebie przy stole na środku. Salon wyglądał zwyczajnie; może przesłuchania już się skończyły, a może przerwali je po zniknięciu Lucjusza. Poczuł ucisk w żołądku – niewykluczone, że dowiedzieli się już, kto rzucił klątwę na Rona. Że poznali sposób, jak to odwrócić.
McGonagall weszła do środka i zamknęła drzwi, rzucając przy tym zaklęcie wyciszające. Usta miała zaciśnięte, a wzrok zimny, kiedy zajmowała miejsce naprzeciwko nich. Przez dłuższą chwilę się nie odzywała, ale czuć było, że w głębi jest wściekła. Wściekła i rozczarowana. Patrzyła na niego z czymś podobnym do zwątpienia, jakby podejrzewała, że jest kimś innym, kogo nie zna.
Czekał, z nerwami napiętymi do granic możliwości. Kątem oka widział Malfoya – wydawał się czujny i pełen rezerwy.
— Nie wiem nawet, co powinnam powiedzieć — odezwała się wreszcie, przerywając gęstą ciszę. — Mam wrażenie, że nic do ciebie nie dotrze.
Powstrzymał się, by nie odpowiedzieć jej "wzajemnie".
Powoli zmarszczył brwi i usiłował myśleć trzeźwo; należało jakoś załagodzić konflikt, dotrzeć do kompromisu. Chociaż chciałby znów dać McGonagall do zrozumienia, że uważa jej postępowanie za okrutne i niewłaściwe, to nie mógł kierować się emocjami. Trafi do niej tylko rozsądek, a więc może musiał ustąpić nieco pola i udowodnić, że jego decyzja też miała sens.
— Przykro mi, że tak to się skończyło — odparł ostatecznie.
— Nie musiało się tak skończyć — zauważyła chłodno.
Zmarszczył nieco brwi.
— Musiało. Bo zawarliśmy umowę. Tak, jak jest teraz, miało być od samego początku.
McGonagall wpatrywała się w niego bez słowa. Odwzajemnił to spojrzenie, starając się nie wyglądać na z góry nastawionego defensywnie, gotowego do sporu; wcale tego nie chciał. Był gotów bronić swojej racji – ale wolałby nie musieć.
— Mam wątpliwości, czy dojdziemy do porozumienia, Potter — stwierdziła sucho. — Poprzednio mnie nie słuchałeś i nie wiem, czy cokolwiek się zmieniło.
CZYTASZ
Lustrzane odbicie nienawiści
Fanfic„Wystarczył jeden moment, w którym przebiegła między nimi iskra. Każde trafione uderzenie było jak słodycz na języku i w głębi ducha wiedział doskonale, że to dopiero początek; że dopiero teraz, po pięciu latach, uświadomił sobie, co znaczy naprawdę...