Rozdział XXXII

357 49 63
                                    


Wpatrywał się w McGonagall i nie wierzył własnym uszom.

— Słucham? — wycedził, z trudem nad sobą panując.

Wpatrywała się w niego zza swojego biurka ze zmarszczonym czołem, niemal jakby zastanawiała się o co mu chodzi.

Zażądał rozmowy natychmiast, zanim jeszcze Zakon zdążył zaprowadzić wszystkich Śmierciożerców do wnętrza domu. Z miejsca i na cały głos, bez wahania, natarł na nią, chcąc wiedzieć, dlaczego zabrali ze sobą Lucjusza. Plan zakładał, że Draco wróci do rezydencji i tam wszystko mu wyjaśni.

McGonagall spojrzała tylko na niego i zignorowała, wydając kolejne polecenia pozostałym, ale kiedy zagrodził jej drogę – spiorunowała wzrokiem, kazała mu się odsunąć i powiedziała, że pomówią na osobności.

Już wtedy poczuł, że cała ta sytuacja skończy się bardzo źle. Dla wszystkich stron.

Poszedł za nią, żeby nie spróbowała go zlekceważyć. Czuł, że jeśli by tego nie dopilnował, to rozmowa nigdy by się nie odbyła.

Ostatecznie musiała poświęcić mu czas, bo aż buchał gniewem za jej plecami, kiedy ustalali kolejne kroki. Lupin przejął dowodzenie i miał zająć się przesłuchaniami, a ona stwierdziła chłodno, że udadzą się do Hogwartu – bo tam będą rzekomo lepsze warunki – i wskazała mu kominek. Chciał protestować, żeby mieć na wszystko oko tutaj, na Grimmauld Place, ale wtedy straciła cierpliwość:

— Na litość boską, Potter — warknęła. — Nie rób scen.

Dopiero w Hogwarcie zorientował się, że nie ma pojęcia, gdzie zniknęli Draco i Hermiona. Był tak wzburzony, że wcześniej nawet nie przeszło mu to przez myśl. Podejrzewał, że ich też odesłano do Hogwartu – nie pozwoliliby Malfoyowi zostać tam, gdzie był Lucjusz.

Nie usiadł, kiedy znaleźli się w gabinecie dyrektora i kobieta wskazała mu krzesło. Stał przed nią i próbował wściekłym wzrokiem wywołać jakąkolwiek reakcję. Bezskutecznie.

— Myślę, że słyszałeś — odparła McGonagall. — To byłoby zbyt ryzykowne.

— Nie było takie, kiedy wszyscy zgodzili się, żeby go zostawić?

— Było, rzecz jasna. Ale ty nie pozwoliłbyś na przeprowadzenie tej akcji w inny sposób. Przykro mi, Potter, ale nie patrzyłeś na sytuację racjonalnie i nie miałam innego wyboru.

Harry'emu na moment zabrakło słów. Gapił się na nią z niedowierzaniem.

— Więc okłamaliście mnie i Malfoya, wykorzystaliście jego pomoc, żeby cokolwiek osiągnąć i teraz zamierzacie wysłać jego ojca do Azkabanu.

— Wysyłamy Śmierciożercę do Azkabanu — sprostowała. — Draco zyskuje nasze wsparcie i bezpieczeństwo. To więcej, niż mógłby oczekiwać w jakichkolwiek innych okolicznościach. Jesteśmy mu wdzięczni i nie zamierzamy czerpać satysfakcji z jego straty. Ale nie zaryzykuję życiem niewinnych ludzi, których Lucjusz mógłby skrzywdzić na wolności. Nie mogę tego zrobić.

— Przecież powiedziałem, że ja wziąłbym za to odpowiedzialność — warknął. — I zgodziła się pani. Wszyscy wiedzieliby, że to mnie powinni obwiniać, więc jaki był problem, żeby dotrzymać zawartej umowy?

— Myślisz, Potter, że wzięcie odpowiedzialności wystarcza, żeby narażać kogokolwiek na takie niebezpieczeństwo? Gdyby Lucjusz kogoś skrzywdził albo zabił, czy jego bliskich interesowałoby, do kogo mają mieć wyrzuty? To, że jesteś skłonny dać się obwiniać, nie daje ci prawa, żeby ryzykować czyimś życiem. Nic nie daje nikomu takiego prawa.

Lustrzane odbicie nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz