Rozdział XXIV

408 51 47
                                    


Na tym etapie każde jedno zbliżenie z Malfoyem na koniec powodowało oczywisty ból. Gorycz rozlewała się po jego piersi w momencie, w którym Draco bez zbędnej zwłoki wstawał, ubierał się i wychodził.

Było aż nazbyt jasne, że przychodził tylko po ciało Harry'ego i po przyjemność, jaką mogło mu dać. Rewanżował się, ale to wciąż pozostawała bezuczuciowa wymiana – a przynajmniej bezuczuciowa w sensie, w jakim rozumiał to Gryfon. Zawsze pojawiało się sporo emocji, jednak ze strony Draco żadna z nich nie była trwała.

I nie wiedział, co powinien o tym myśleć. Czy nadinterpretował niektóre jego zachowania, czy w ogóle już kompletnie oszalał i wszystko sobie wymyślił, czy też Malfoy z nim pogrywał i dokładnie taki efekt chciał osiągnąć.

Nie wierzył, że to wszystko mogłoby świadczyć o czymś innym, o najprostszym z istniejących wyjaśnień. Nie pozwalał sobie wierzyć, bo tutaj błąd złamałby go do końca. Harry wciąż nie powiedziałby, że potrafi poprawnie rozszyfrować to, co Draco robi.

Nie był też szczególnie zaskoczony, że to właśnie on musiał być tym, który zaczynał potykać się o iluzję uczucia. Po tym jak zabrakło Rona i Syriusza był w kawałkach, był zdesperowany czegokolwiek, co dałoby mu wrażenie stabilności.

Inną kwestią było, w jaki sposób doszedł do wniosku, że sypianie z Malfoyem jakoś mu w tym pomoże. Niekiedy – często – miewał ochotę zdzielić w głowę samego siebie z przeszłości.

Ale teraz na to za późno i niewiele sensu miało gdybanie. Nawet nie miał sił próbować tego odkręcić. Wiedział, że nie ma szans.

Draco leżał jeszcze obok niego. Harry oddychał powoli, z zamkniętymi oczami i starał się nie myśleć; nie czuć; nie istnieć.

***

Potter się nie ruszał; nigdy nie ruszał się pierwszy.

Draco też do tej pory ani drgnął. Był zmęczony – głównie walką, którą toczył w swoim wnętrzu, ale też zastanawianiem się, panikowaniem i powracającymi myślami. Zaczynał ich nienawidzić, tym bardziej, że wobec własnego umysłu był bezradny. Nienawidził zresztą absurdalnie wielu rzeczy – tęsknoty za rodzicami i ich relacją, lęku albo poczucia zagrożenia. Oraz Pottera. Przede wszystkim Pottera.

Z drugiej strony czasami akurat z Potterem miał wrażenie, że może być czegoś pewien. Coraz częściej czuł to tylko wtedy, kiedy był z nim.

Miał tego dosyć – miał wszystkiego dosyć. Zdarzało się, że ogarniało go rozgoryczenie, wynikające z faktu, że chce innych rzeczy, niż chciałby chcieć. Czy też, że nie potrafi jasno określić, czego chce.

To chyba była istota problemu. Chciał wreszcie zrobić coś, na co sam ma ochotę – nie to, co musi ani co powinien, ani co ktoś inny uważał, że należy zrobić.

Nie mówiąc już o tym, jak mocno sposób jego życia się na nim odbijał. Obawa o ojca każdego dnia dawała o sobie znać, trawiące go gniew i frustracja działały destrukcyjnie. Nie dało się ich całkowicie wyładować na świecie zewnętrznym.

Więc przyznał sobie pełne prawo, żeby poczuć się dobrze. Krzyż na drogę, i trudno, nic go obecnie nie interesowało poza tu i teraz. I, do diabła, tak się składało, że był świadom tego, czego chce.

Część jego umysłu jeszcze stawiała się w panicznym proteście, ale to było trochę jakby była uciszona zaklęciem. Widział ją, ale właściwie jej nie słyszał i mógł nie zwracać na nią uwagi.

Czuł się jak skończony kretyn, ale przecież nie mógł pod tym względem być gorszym od Pottera – to trochę ułatwiało sprawę. Serce mocno biło mu w piersi, choć powinno dawno się uspokoić.

Lustrzane odbicie nienawiściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz