Na blacie biurka rozłożony był pożółkły brystol, na którym narysowany był szkic małego, ale fikuśnego budynku. Piórnik i zielony kubek po kawie przytrzymywały górne, zwijające się rogi rulonu.
- Czegoś wciąż tu brakuje... - zamyślił się na głos Kaveh i spojrzał krytycznie na swój projekt. - Tylko czego?
Na okrągłym fundamencie stało sześć filarów, które przypominały ogromne liście tulipanów. Między nimi zamontowane były witraże; różnobarwne szkiełka przedstawiały łąkę drobnych kwiatów. Całość pokrywała kopuła zwieńczona na szczycie złotym liściem, niczym kiełkująca bulwa.
Szkic kaplicy dla Lorda Kusanali narysowany był z pedantyczną wręcz dbałością o detale. Niejeden doświadczony architekt mógł też pozazdrościć wyobraźni młodemu studentowi Akademiyii, jednak on sam nie odnajdywał satysfakcji w stworzonym przez siebie dziele. Sama idea była w jego oczach zbyt... Bajeczna? Dziecinna?
- Trzeba koniecznie nanieść poprawki, nim oddam to na konkurs, kaplica w stanie obecnym nie jest godna bogini mądrości - zawyrokował i raptownie poderwał się z fotela. Kolana strzeliły mu boleśnie.
Dokładnie nie wiedział, co należało zmienić, ale jedno było pewne: potrzebował dodatkowej kawy, aby na to wpaść. Spojrzał na zegarek, siedział bite sześć godzin. Co jednak ważniejsze, miał jakieś pół godziny do powrotu swojego współlokatora.
W ciągu miesiąca wynajmowania pokoju w domu wielkiego skryby, Kaveh nauczył się o której ten wychodził do pracy i kiedy wracał. Nie lubił mijać się z nim nawet na korytarzu. Czuł się jak intruz i chociaż wielki skryba sam zaproponował mu lokum, wyglądało to bardziej jak przymus, niż szczera chęć pomocy.
A wszystko to zaczęło się miesiąc temu...
Dokładnie ostatniego dnia września, kiedy to Kaveh przyjechał z małej osady na północy do wielkiego Sumeru City z zamiarem studiowania architektury. W akademiku okazało się jednak, że jego korespondencja z dziekanatem zaginęła po drodze i przez to nie zarezerwowano mu miejsca w pokoju. Oczywiście, Kaveh bronił się, że wyląduje na bruku przez jakieś grzyby, które zjadły kuriera wraz z jego pocztą, ale gburowata pani za okienkiem nie miała litości i odesłała go z kwitkiem.
- Wróć w kolejnym semestrze, kiedy jest nowe rozdanie - rozkazała i odrzuciła odwołanie pierwszorocznego studenta.
Kaveh, pozbawiony dachu nad głową, mając w zanadrzu jedynie stypendium za wygrane olimpiady matematyczne i skromny mieszek od mamy, postanowił znaleźć w miarę tanie mieszkanie. Ceny wynajmu w stolicy były jednak miażdżące. Po całym dniu bezskutecznego szukania choćby izdebki na przedmieściach, usiadł na krawężniku z dwoma walizkami, gotów mieszkać na ulicy, byleby zrobić studia i w końcu wyrwać się z biedy.
Wtedy zobaczyła go Nilou.
- Nie jesteś przypadkiem nowym studentem? - zagadnęła ostrożnie. - Skąd ta skwaszona mina? Potrzebujesz pomocy?
Po krótkiej wymianie zdań, w której Kaveh opisał jej swój los bezdomnego, rudowłosa piękność oznajmiła, że zna kogoś, kto mu pomoże. Zawędrowali wspólnie pod wskazany adres, a gdy domownik otworzył im drzwi, Kaveh zaniemówił.
Rozpoznał Alhaithama po szarej czuprynie i zielonej Wizji Dendro przyczepionej do płaszcza, niedbale zarzuconego jedynie na jedno ramię. Wizerunek wielkiego skryby znany był nawet w małych wioskach na północy. Kaveh wiedział o nim wszystko, że był czołowym członkiem Haravatat, czyli jednej z sześciu katedr Akademiyii, że cieszył się ogromnym szacunkiem i posiadł wiedzę zgromadzoną w całej bibliotece. Gdyby tego było mało, krążyły o nim legendy, jakoby był najlepszym szermierzem w całym Teyvat, przez co zyskał przydomek Jastrzębia i obrońcy Sumeru.
CZYTASZ
Chaos
FanfictionGdy Kaveh przybywa do Sumeru City, studiować swoją ukochaną architekturę, nie spodziewa się, że los już pierwszego dnia zadrwi z niego i zaprowadzi pod drzwi legendarnego, wielkiego skryby Akademiyii - Alhaithama. Wkrótce przekona się, że wcale nie...