Rozdział 5: Wiśnie i wanilia

575 69 52
                                    

Po powrocie do domu, Kaveh ruszył do łazienki. Obmył się, ocenił swój stan zdrowia na nienaruszony aczkolwiek lekko obity, a potem przebrał się w coś, co nie miało wypalonej dziury na brzuchu. Brązowy sweter wylądował na stosie ubrań do zacerowania "na później".

Trzeba będzie kupić jakąś dużą łatkę – zawyrokował i zaśmiał w duchu złośliwie. – Alhaitham za bardzo nie lubi tego swetra, abym się go tak łatwo pozbywał.

Chwycił swój ulubiony, zielony kubek i ruszył do kuchni. Po walce i oberwaniu od kulistego piorunu, należała mu się ziołowa herbata, najlepiej z rumem. Na alkohol niestety nie było go stać. Gdy przekroczył próg, stanął jak wryty i wlepił zaskoczone spojrzenie w dwa kryształowe kieliszki, które do tej pory stały w witrynie, a teraz na stole, przyszykowane jakby do użytku.

– Właśnie miałem cię wołać – odezwał się Alhaitham. Stał do Kaveha tyłem i czytał etykietę jakiegoś wina. Nie słysząc odpowiedzi, spojrzał przez ramię. Mina i kubek w ręce Kaveha mówiły wszystko.

– Nie spodziewałem się, że z tym winem to naprawdę – przyznał się szczerze zaskoczony.

– Masz mnie za kłamcę?

– To zależy, czy rzeczywiście nie lubi pan, to znaczy: nie lubisz rabarbaru.

Alhaitham uśmiechnął się podejrzanie i kiwnął na stół.

– Zanieś kieliszki na taras.

Kaveh odpowiedział na ten uśmiech głupkowatym wyrazem twarzy i bezwiednie posłuchał polecenia. Gdy wyszedł na taras, chłodniejsze powietrze ocuciło go z amoku.

Co się ze mną dzieje, czemu się tak cieszę? Mówiłem już, żadnego zakochiwania się! To tylko męski wieczorek – zrugał siebie i klepnął po policzkach. Było mu gorąco, choć dopiero co wyszedł spod prysznica.

Zasiedli na tarasie, przy małym stoliku z granitowym blatem. Noc była ciepła, a księżyc stał w pełni, oświetlając to, co nie zdołały płonące na ulicach latarnie. Alhaitham wyciągnął korkociągiem korek z butelki. Wystrzeliło z charakterystycznym pyknięciem.

– To o co chodzi z tym gównianym życiem? Nie idzie ci projekt? - bardziej stwierdził niż zapytał.

Kaveh wlepił spojrzenie w kwa kieliszki, które po chwili wypełniły się czerwonym płynem.

- Nie idzie - przytaknął w końcu, nie czując potrzeby zaklinania rzeczywistości. - Tyle razy naniosłem poprawki, że brystol zaczął się łuszczyć od gumki i teraz nawet moja przedszkolna kapliczka nie nadaje się do oddania.

- Narysujesz nową.

- Nie mam weny.

- Wena to proces sinusoidalny, raz jest, raz jej nie ma. To normalne u rysowników.

Obraził mnie - pomyślał Kaveh. - Jestem artystą, a nie rysownikiem.

Wziął łyk wina, było słodkie i smaczne. Upił więcej i rozgrzał sobie nim przyjemnie gardło. Dodało mu to odwagi.

- Po co właściwie mnie tu zaprosiłeś? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, dodał: - Nie potrzebuję litości, serio, nie skoczę z okna czy coś w tym stylu, jeśli o to ci chodzi. Tak tylko powiedziałem, wcale nie mam życia do dupy. Jestem tylko spłukanym studentem bez weny i pomysłu, jak to zmienić. Za pięć lat mi przejdzie.

- Nie lituję się, zrobiłem to bardziej egoistycznie - stwierdził poważnie Alhaitham i zakręcił winem w czaszy, aby lepiej wydobyć cały bukiet smaków. Powąchał, przymknął powieki i upił łyk, kosztując jak koneser.

Kaveh bezwstydnie zawiesił na nim wzrok. Uznał, bez dwóch zdań, że pochodził ze szlacheckiej rodziny albo obył się przez lata wśród możnych. Wszystko co robił lub mówił, ociekało perfekcją. Kaveh nie umiał się temu widokowi oprzeć.

ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz