Rozdział 4: Jastrząb Sumeru

671 74 150
                                    

Był wieczór, gdy ruszył po swoją kolację w stronę ulubionej piekarni z promocjami. Jak zawsze, gdy szedł tą trasą, przystanął u szczytu ścieżki i spojrzał na horyzont. Dżungla parowała po wczorajszym deszczu, a zachodzące słońce rozświetlało czerwoną łuną ogromne grzybo-drzewa, które zdawały się płonąć. Kiedyś bał się, że to prawdziwy pożar, dziś wiedział, że była to tylko gra światła i wody. Zapatrzył się na północ. Gdzieś tam, hen daleko, mieściła się mała wioska, w której się urodził. Pomyślał o mamie i zatęsknił za jej dotykiem, pocałunkiem na czole i ramionami, w których lubił się kryć za dziecka, gdy coś mu nie wychodziło. Zawsze powtarzała, że ma być dobry dla innych, a wtedy inni odpłacą mu się tym samym. Kaveh do teraz w to wierzył, a umorzenie długu przez Alhaithama było tego dowodem.

Spojrzał niżej, na dolne miasto, które kończyło swój dzień pracy. Ta dzielnica przypominała mu bardziej rodzinne strony. Biedni handlarze pakowali swoje towary ze straganów ponownie do drewnianych wozów, które później sami ciągnęli. Mało którego było stać na choćby kudłacza. Zatrzymał nagle wzrok na dymie przy zachodnim wejściu na główny trakt.

Ktoś spalił kebab na straganie? Hmm... Może będzie na promocji?! - podekscytował się i podszedł bliżej do barierek, mrużąc oczy. Z kłębu dymu błysnęła nagle fioletowa błyskawica i rozległ się huk. Kaveh podskoczył ze strachu.

– To jakiś nieudany eksperyment alchemika? – szepnął przerażony. W tej samej chwili za jego plecami rozbrzmiał wielki dzwon bijący na alarm.

– Pożar? – odezwały się głosy zaniepokojonych ludzi.

– Pożar w porcie! – zaczęli wykrzykiwać strażnicy.

– Uciekajcie, do schronu! Uciekajcie! To atak!

Tłum ludzi posłusznie ruszył w górę miasta. Ktoś przeklinał, ktoś inny wzywał Lorda Kusanali na pomoc. Dzieci zaczęły płakać, psy wyć, a dzwon na szczycie wieży nieustannie bił na alarm.

Kaveh nie widział stąd portu, ale dostrzegł ponad dachami budynków słup dymu. Spojrzał znów na most, gdzie widział przed chwilą błyskawicę. Jeśli to był rzeczywiście atak, to był przeprowadzany z dwóch stron, od wschodu i zachodu. Nie wahał się, ruszył w dół miasta, aby potwierdzić swoje podejrzenia.

Skrócił sobie drogę; zboczył z głównej drogi, przeskoczył skrzynie, wdrapał się na mur, a potem skoczył na leżący niżej dach. Dawno nie czuł się tak zdeterminowany, a zarazem przerażony. Bał się o dzieci bawiące się na moście i o kupców stacjonujących na niższym targowisku. Zeskoczył z dachu i dalej ruszył głównym traktem.

- Magowie Abyssu atakują most! Zawróć! – zawołał mijający go mężczyzna.

- Magowie! Cała horda! Nie idź tam, chłopcze! – dodał inny.

Kaveh nie posłuchał dobrych rad. Biegł dalej, a gdy usłyszał wybuch, który wstrząsnął całym Sumeru City, stanął jak wryty. Ogromny słup ognia wystrzelił w niebo, gdzieś blisko portu.

– Kto ma taką moc, aby siać takie zniszczenie? – szepnął sam do siebie.

Zacisnął pięści, chciał ruszyć dalej, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zatrząsł się ze strachu, sparaliżowany bezradnością.

– No dalej, nie boję się! – warknął na siebie i dopiero po tym rozkazie udało mu się zrobić krok naprzód.

Ruszył pokracznym biegiem, który po chwili przerodził się ponownie w sprint. Odciął od siebie myśli, że zaraz może zginąć. Pomyślał o kebabie, wygraniu konkursu i stosie złotych monet, które na niego czekają, gdy już zostanie najlepszym i najsłynniejszym architektem w Sumeru.

ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz