Rozdział 15: Kruszejący kamień

642 70 27
                                    

Alhaitham usłyszał pukanie do drzwi. Spiął się z nerwów, jednocześnie przyspieszył kroku, by jak najszybciej otworzyć. Doskonale wiedział, kto już wrócił do miasta i kto najprawdopodobniej wyląduje pod jego drzwiami pod pretekstem odzyskania zielonego kubka.

– A to niespodzianka, Kaveh – nawet nie próbował brzmieć na zaskoczonego. – Co cię sprowadza w moje skromne progi?

– Pomyślałem, że odwiedzę starego współlokatora i odzyskam przy okazji swój kubek. Mam też prezent – uniósł reklamówkę z tajemniczą butelką. – Za to, że nie straciłeś nadzieji i szukałeś mnie w tych tunelach.

Alhaitham uchylił szerzej drzwi.

– Zapraszam do salonu na degustację.

Więc nie rzucisz się na mnie i nie zaczniemy się całować na progu – pomyślał zawiedziony Kaveh, gdy ściągał buty. Specjalnie na tę okazję dokładnie wyszorował zęby przed wyjściem.

– A co do kubka, to miał on mały wypadek.

– Nie mów, że go stłukłeś.

– Może.

– Alhaitham! Stłukłeś?

Kaveh wszedł do salonu i dostrzegł na blacie ławy swoją zgubę. Pochwycił go jak drogocenny skarb i dokładnie mu się przyjrzał. Wyglądał jak oryginał, ale w środku było zdecydowanie mniej rysek i pęknięć szkliwa, niż w tym, który przywiózł z rodzinnego domu.

– To nie mój!

– Nie, ale starałem się jak mogłem, aby był taki sam. Wybaczysz mi?

– No nie wiem, zdecydowanie stracił na wartości sentymentalnej. Kopia jest wierna, artysta dał z siebie wszystko, ale ty i tak będziesz musiał dołożyć coś ekstra w ramach rekompensaty.

– Coś ekstra? Niech będzie. Masz coś specjalnego na myśli, czy liczysz na moją wyobraźnię?

– Kusi, aby przetestować twoją wyobraźnie – rzucił odważnie Kaveh. – Ale to kiedy indziej. Mam inną propozycję. Właściwie to prośbę.

– Robi się ciekawie, rozgość się, zaraz wracam.

Kaveh rozsiadł się na sofie i z perspektywy nie domownika, lecz gościa, spojrzał na krzatającego się w kuchni Alhaithama. Zatęsknił za byciem częścią tego miejsca. Eukaliptusowa świeca powoli spalała się na parapecie, uwalniając intensywnie świeżą woń. Liście rosnącego przed domem krzewu sunęły w takt podmuchów jesiennego wiatru, cicho skrobiąc po zamkniętych drzwiach tarasu. Kilka zdesperowanych ciem obijało się o szyby, chcąc dostać się bliżej sztucznego światła. Akademik pozbawiony był tego klimatu, wysysał resztki weny, podczas gdy to miejsca było od niej niemalże gęste.

Alhaitham wrócił z kuchni, niosąc kryształowe kieliszki i korkociąg. Usiadł na fotelu, tuż obok sofy. Ich kolana prawie się stykały. Wyjął z reklamówki wino i obejrzał etykietkę. Parsknął pod nosem, gdy rozpoznał ten sam tani sikacz, którym poczęstował studenta za pierwszym razem.

– Oszczędny jak zawsze. To jaka to prośba? – zapytał, nalewając alkohol do kieliszków.

– Jakby to powiedzieć, wiele myślałem o tym, co się ostatnio wydarzyło i pomyślałem, że może ty i ja... – zawahał się.

– No...?

– Naucz mnie walczyć, proszę!

Alhaitham szczerze się zaskoczył. Nauka szermierki? Sam nigdy nie brał lekcji, nigdy też nie dawał nikomu rad. Każdemu by odmówił, nie miał do tego kompetencji, ale jego rozsądek i egoizm znikał, gdy siedział obok blondyna. Dla niego nosił nawet ten kretyński breloczek lwa.

ChaosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz