Rozdział 4 (Wiktoria)

103 17 39
                                    

Dzisiaj mam dla Was trochę dłuższy tekst. I UWAGA, wreszcie nadeszła ta wyczekiwana przez Was chwila, kiedy Wiki i Kilian się spotykają!

Ekscytującej lektury życzę i czekam na Wasze wrażenia.

Pamiętajcie, żeby zostawić gwiazdkę⭐

🩷💙🩷💙🩷💙🩷💙

Ostatni raz byłam w Warszawie na wycieczce szkolnej i choć niewiele z tego pamiętam, jestem pewna, że stolica bardzo się od tamtego czasu zmieniła. Jest jeszcze dynamiczniej, tłoczniej, głośniej...

Moi rodzice nie wytrzymaliby tutaj ani jednego dnia. Uwielbiają swój domek w Piotrowicach – spokojniejszej dzielnicy Kato, gdzie panuje sielska atmosfera. Szczerze, trochę ich rozumiem. Przez pierwsze tygodnie po przeprowadzce do centrum miałam mieszane uczucia. Nie było łatwo się przestawić i odnaleźć w nowej rzeczywistości. Całe szczęście nie byłam sama. Mati jest cudownym kompanem i zadbał o to, bym w miarę szybko się zaaklimatyzowała.

Przyjechaliśmy wczoraj. Hotel, w którym zabukowano dla nas pokoje, znajduje się tylko parę kilometrów od stadionu Legii, gdzie odbędzie się turniej.

Wczesnym rankiem schodzę do jadalni, nakładam na talerz jajecznicę i siadam gdzieś w kącie pomieszczenia. Nie muszę się ukrywać, budynek, w którym nocujemy, jest ogromny i ma masę gości. Wątpliwe, by ktoś powiązał mnie z WhiteRabbitem.

Mati chyba ciągle śpi, ale w sumie nie ma się co dziwić, dochodzi siódma, dla niego to środek nocy. Mamy jeszcze trochę czasu i śmiało mogłabym poleżeć w łóżku przynajmniej do dziesiątej, ale nie jestem w stanie. Niby się nie denerwuję, niby jestem pewna swoich umiejętności, mimo to nie zmrużyłam w nocy oka, zamiast tego oglądałam na komórce streamy MadHattera. Nadal nie wierzę, że zobaczę go dziś na żywo.

Jestem tak zakręcona, że dopiero po zjedzeniu połowy śniadania zauważam brak kawy na swoim stoliku. Zbrodnia.

Ustawiam się w ogonku do ekspresu, a kiedy przychodzi moja kolej, wybieram odpowiedni przycisk, by po chwili wciągnąć intensywny zapach świeżo zmielonych ziaren. Biorę filiżankę i nie mogąc się powstrzymać, upijam mały łyk, mrużę oczy i mruczę po cichu.

– Musi być naprawdę dobra – dochodzi do mnie niski, lekko zachrypnięty głos.

Wzdrygam się tak mocno, że rozlewam gorącą ambrozję, która parzy mi palce i brudzi jasnoróżową bluzkę. Prawdopodobnie totalnie zdurniałam od braku snu i kumulacji nerwów. Syczę głośno, wykrzywiając usta w grymasie bólu.

– Kurw... – Współwinowajca mojej wpadki hamuje się w ostatnim momencie, by nie rzucić mięsem, po czym odbiera mi z rąk filiżankę i stawia ją na blacie obok ekspresu.

Jestem tak zażenowana, że nawet nie unoszę głowy, tylko jeżdżę spanikowanym spojrzeniem od swoich zaczerwienionych dłoni do szarej bluzy mężczyzny.

Goście hotelowi mijają nas, korzystając z drugiej maszyny, a ja przypuszczalnie jestem tak czerwona, że zaczynam przypominać chodzącego buraka.

– Poparzyłaś się? Trzeba z tym pod zimną wodę, chodź! – Nieznajomy ciągnie mnie w stronę toalety, a ja dopiero teraz decyduję się na niego spojrzeć.

Jest wysoki, dużo wyższy ode mnie, do tego wygląda na dobrze zbudowanego. Czarne dżinsy, tyłek niczego sobie. Przewieszone na karku słuchawki, czapka z daszkiem, spod której wystają blond kosmyki spiętych w koczek w stylu man bun włosów.

Kiedy otwiera drzwi łazienki, zerka na mnie, jakby chciał się upewnić, że nie odgryzłam sobie ręki, zwiewając gdzie pieprz rośnie. I wtedy dostaję niewidzialnego plaskacza.

GAMERKA To tylko gra Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz