Prolog

10 0 0
                                    


  Biegłam, ile sił miałam w nogach. Nie wiem jak długo już biegnę. Pięć minut? Godzinę? Czuję coraz większe zmęczenie. Brakuje mi sił, brakuje mi tchu. Mimo to, biegnę dalej. Nadal słyszę, jak biegnie za mną. Jeszcze mnie nie złapał, ale jest tego bliski. Czuję to. Biegnę coraz wolniej. Już nie krzyczę, nie ma to sensu. Nikt mnie nie usłyszy. Jestem w środku ciemnego i gęstego lasu. Jestem ja i on. On i ja.

  Przewróciłam się. Słyszę pęknięcie. Czuję ból w dłoni. Złamałam palec. Wstaję i biegnę dalej. Wiem, że moje szanse coraz bardziej maleją. Nie poddaję się. Widzę światło, przyśpieszam. Czuję napływającą siłę w nogach. Jeden, dwa trzy.... odliczam do spotkania światła. 

 - Nie uciekniesz... - słyszę szept blisko mojego ucha. Jego szept. Ma rację. Złapał mnie już wtedy. To kwestia minut, może nawet sekund. Biegnę dalej do światła. Zwalniam, kiedy widzę, że światło, do którego biegłam z nadzieją, to blask księżyca. Upadam. Słyszę kolejne pęknięcie. Tym razem ból czuję w okolicy łydki. Próbuję się podnieść, jednak bez skutecznie. Ból jest zbyt potężny. Opadam na plecy dysząc.

  Nie płaczę już. Od dawna płacz nie ma sensu. Czekam na jego ruch. Zawsze tak było. Od początku on robił pierwszy krok. On tutaj dyrygował, choć nie raz sądziłam inaczej. Zawsze czekałam na to, co zrobi i jak zareaguje.

PodświadomośćWhere stories live. Discover now