「 001 」 Rola Zabójcy Demonów

60 7 5
                                    

Westchnęła ciężko, zaciskając szczupłe palce na katanie i przystępując niecierpliwie z nogi na nogę.

— Idź już, kra, znowu się spóźnisz, kra, kra — wrzasnęło ptaszystko prosto do ucha kobiety. Kaya machnęła dłonią, odganiając kruka. Spojrzała ostatni raz na bramę, którą chwilę później przekroczyła.

Od jej oficjalnego zostania Filarem minęło już trochę czasu. Zdążyła się przyzwyczaić do swojego stanowiska, oczywiście na tyle, na ile była w stanie. Wciąż nie przywykła do niezwykłego szacunku, którym darzyli ją inny. Wolałaby być traktowana jak do tego nieszczęsnego dnia.

Zapach wisterii był tu niezwykle intensywny, lecz nie duszący. Był kojący, niesłychanie uspokajał jej zmęczoną duszę.

Nogi same poniosły ją na miejsce spotkania z Mistrzem. Nie zdziwiło jej, że czekał, ale była przekonana, że tym razem się nie spóźniła.

— Byłem przed czasem, moje drogie dziecko, nie zamartwiaj się niepotrzebnie — powiedział z uśmiechem na ustach, jakby odczytując jej myśli.

— Powinnam przybyć wcześniej, wybacz — odparła, klękając przed nim i opuszczając głowę.

— W porządku, rozumiem, że macie niezwykle dużo pracy. Wstań, dziecko — nakazał, pokazując ręką miejsce po drugiej stronie stołu. — Usiądź, proszę, i napij się ze mną herbaty.

Kobieta wykonała polecenie, przyjmując z wdzięcznością ceramiczne naczynie z herbatą. Spojrzała na fioletową wisterię, której kwiaty poruszały się na delikatnym wietrze. Było tu tak spokojnie, że mogła chociaż na chwilę zapomnieć o widoku, który zastała kilka nocy wcześniej.

Demon rozszarpał całą rodzinę, nie pozostawiając przy życiu nawet noworodka. Szkarłat spływał ze wszystkich ścian, jakby demon próbował namalować obraz lub cokolwiek na jego kształt. Kończyny były porozrzucane po pomieszczeniach, a on... stał tam, w blasku księżyca, rozkoszując się tym widokiem.

Sama nie wie czemu, ale jej myśli same powędrowały do nocy, gdy zginęła jej matka. Były razem na misji. Demon ukrywał się bardzo dobrze, więc musiały go tropić przez kilka dni, a gdy w końcu to się udało...

— To... brutalne — wydusiła z siebie w końcu, przerywając ciszę, która między nimi nastała. — Widok tych rozszarpanych ciał był...

Nie była w stanie dokończyć. Łzy napłynęły do jej oczu, a dalsze słowa nie chciały opuścić ust.

Zaskoczył je i na oczach Kai rozszarpał jej matkę.

Nigdy nie powiedziała ani ojcu, ani bratu, ani nikomu innemu, co widziała. Ten widok wgryzał się w jej duszę każdego dnia, lecz robił to zdecydowanie intensywniej, gdy nie mogła kogoś uratować.

Nigdy wcześniej nie dawała upustu własnym emocjom, szczególnie tym negatywnym, które kroczyły za nią od tamtego dnia. Więc czemu właśnie teraz postanowiły upomnieć się o uwagę?

— Dlatego walczymy z demonami. Nie powinnaś myśleć o tych, których nie udało ci się uratować, powinnaś myśleć o istnieniach, które mogą żyć dalej dzięki twojej walce. Każdy z nas ma do odegrania rolę w tym okrutnym świecie, aby stał się chociaż odrobinę lepszy. Po prostu musimy wciąż walczyć.

Dźwięk tych słów sprawił, że Kaya powoli zaczęła myśleć o gorzkim smaku śmierci, który musiała przełknąć, aby móc dalej służyć. Taka była jej rola, taka była rola Zabójców Demonów. Taka była jej rola w tym świecie.

— Powinnaś również czasami spać — dodał z nutą nakazu w głosie. — Przygotowaliśmy ci posłanie i zioła. Jutro wyruszysz na kolejną misję, więc powinnaś wypocząć do tego czasu.

Mistrz dbał o swoje dzieci. Martwił się, ale również był wdzięczny, że miał tak wspaniałych sprzymierzeńców do walki ze złem trawiącym ten świat. Okazywał im wsparcie w każdej sytuacji i był wdzięczny za wszystko, co robili, aby walczyć z demonami. A dla Korpusu Zabójców Demonów po prostu był i właśnie to się liczyło.

— Ja mam niańczyć jego, czy ona ma niańczyć mnie? — warknęła w stronę kruka, zmierzając na południe, dokładnie według tego, co nakazał jej Mistrz.

— Ponoć w okolicy jest sporo demonów, kra — odpowiedział spokojnie kruk, zupełnie ignorując irytację kobiety.

Westchnęła głucho, przyspieszając kroku. Jeśli zjawi się na miejscu przed zachodem słońca, może uda jej się porozmawiać z mieszkańcami i nieco się dowiedzieć na temat grasujących tam demonów.

Było przed nią dobrych kilka godzin drogi, może trochę mniej. W połowie trasy miała się spotkać z innym zabójcą demonów, ponoć całkiem uzdolnionym, który miał ją wspierać w tej misji. Ze względu na braki wyszkolonych ludzi, i oczywistą przewagę demonów, musieli brać na swoje barki zdecydowanie więcej niż byli w stanie udźwignąć.

Promienie słońca były przyjemne, a letni poranek rześki i ciepły. Uśmiech sam wkradł się na usta Kai, dodając jej jeszcze więcej energii niż przespana noc.

Powinnam częściej pić te ziółka, pomyślała, odbijając się gładko od drzewa i wskakując na gałąź. Wzięła głęboki wdech, napięła mięśnie i przeskoczyła kilka metrów dalej. Zdecydowanie częściej.

— Kra, to tutaj. — Usłyszała, gdy stanęła na brzegu strumyka. — Jesteś strasznie burkliwa, kra, wolałem jak byłaś śpiąca, mniej wtedy narzekałaś, kra.

Kobieta zmieliła w ustach przekleństwo, kolejne skierowane w swojego kruka i jeszcze jedno na tego przeklętego człowieka, na którego musiała czekać.

Roznosiła ją energia, może niekoniecznie chciałaby ją wykorzystać do zabijania demonów, ale nie chciała również siedzieć bezczynnie.

— Rozejrzyj się po okolicy — poleciła, spoglądając na bezchmurne niebo. — Zaczekam tutaj. — Usiadła na zielonej trawie i wzięła głęboki oddech.

Gdzieś w tym wszystkim wciąż niezwykle przejmowała się życiami, których nie zdołała uratować. Duszami, którym nie było dane obejrzenie dnia kolejnego. Rozmyślała nad tym zdecydowanie zbyt dużo, wciąż zatracając się w żalu. Chociaż, musiała to przyznać sama przed sobą, zdarzały się dni, gdy nie liczyły się demony, walka, czy cokolwiek innego. Było tu i teraz, rozkoszne promienie słońca, cisza i to piękne, bezchmurne niebo.

Och, ile by dała, aby ta chwila trwała odrobinę dłużej...

Wydarzenia ostatnich dni odbijały się echem w jej myślach. W nocy walczyła, a w dzień podróżowała, aby móc jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki. Może była zbyt zmęczona, może za mało spała może... Może po prostu ta rodzina wydawała jej się tak bliska?

Nie mogła pojąć, czemu ta noc tak na nią wpłynęła.

— Znowu źle przekazałeś informacje. — Usłyszała męski głos. Mimo że był spokojny, dało się w nim wyczuć irytację. — Mam nadzieję, że nie musiałaś długo czekać.

— Nie.

Otworzyła oczy i przyjrzała się przyszłemu towarzyszowi. Beznamiętny wyraz twarzy niewiele różnił się od tego, który sama przybierała. Ale oczy... One miały w sobie coś niezwykłego.

— Jeśli zdążymy do wioski przed zachodem słońca, może uda nam się zdobyć trochę informacji — zaproponowała, wstając. Otrzepała błękitne haori w kwiaty wiśni i uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny. — Akiyama Kaya.

Widząc go, cała złość i irytacja poszły w niepamięć. Nawet myśli, które jeszcze chwilę wcześniej trawiły jej umysł . A może po prostu brakowało jej towarzysza rozmów, z którym mogłoby podróżować? Jej kruk zdecydowanie się do tego nie nadawał...

Albo zwyczajnie łatwiej było jej ukrywać własne uczucia, kiedy ktoś inny był w pobliżu.

— Tomioka Giyū.

◌ ◌ ◌

Bezchmurne niebo || Tomioka Giyū x OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz