14

495 41 5
                                    

Opuściliśmy pokład samolotu na lotnisku w Waszyngtonie grupo po północy. Było ciemno, deszczowo a temperatura zdawała się spadać z każdą kolejną sekundą. Evrard nie raczył choćby na mnie spojrzeć odkąd wróciliśmy a jedyne zdanie, które wypowiedział dotyczyło naszych bagaży. Byłam śpiąca i myślałam wyłącznie o swoim łóżku, w którym marzyłam się znaleźć. Cierpliwie czekałam przy taśmie wypluwającej nasze bagaże na Benjamina, który rozmawiał z kimś przez telefon. Dostrzegając swoją torbę złapałam ją pospiesznie, ciesząc się, że będę mogła w końcu się stąd zawinąć.

- Idę złapać taksówkę Evrard. Było niemiło, nie dziękuję za ten weekend.- wychrypiałam ospale i próbowałam ruszyć w stronę postoju żółtych aut.

- Poczekaj. – rzucił pospiesznie, łapiąc mnie za dłoń.- Za chwilę będzie tu samochód, który odwiezie nas do mieszkań. Jest późno, nie chcę mieć cię na sumieniu.- wypowiedział pobłażliwie, obdarzając mnie znudzonym spojrzeniem.

Wredny, snobistyczny gnojek.

- Schlebia mi twa troska, ale jestem przekonana, że sobie poradzę.- Założyłam ręce na piersi i już zamierzałam odejść, zostawiając jego i cały ten popaprany wyjazd za sobą, gdy odezwał się ponownie.

- Idziemy. Bardzo cię proszę nie wykłócaj się ze mną o coś tak banalnego. Po prostu odwiozę cię do mieszkania, będziesz mogła w końcu się położyć i zapomnimy o całej sprawie.

Zanim udało mi się zrozumieć co powiedział, nie miałam już przy sobie bagażu a ciepłe palce bruneta oplotły moją zdrętwiałą dłoń. Szedł pewnym krokiem prosto w kierunku czarnego SUVa, będącego w stanie pomieścić więcej niż tradycyjną liczbę osób. Wysoki, postawny mężczyzna powitał nas skinieniem głowy i odebrał nasza bagaże. Wspięłam się na tylne siedzenie nie oponując. Byłam wykończona, było późno i ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę była kłótnia o podwózkę, którą mi zaproponowano. Grzecznie skorzystałam z okazji, doskonale wiedząc, że przynajmniej nie muszę już udawać szalenie zakochanej. Oparłam głowę o zagłówek i odwróciłam się bokiem w kierunku szyby, czując jak powieki same mi się zamykają.

***

Przebudziłam się gwałtownie, wyrwana ze snu. Skrzywiłam się i przetarłam mocno powieki próbując się rozbudzić. Moje nieestetycznie rozchylone wargi wydały z siebie ziewnięcie po czym przekręciłam się do oślepiającego słońca, które wpadało wprost na moje łóżko. Śpiąca, ledwo kontaktująca zdałam sobie sprawę, że czyjeś ramię obejmowało mnie w talii, a głowa z czarnymi włosami wtulona była w zagłębienie mojej szyi. Evrard spał tuż obok, ułożony pod białą pościelą, nie mając na sobie koszulki co od razu zauważyłam. Pomrugałam kilka razy i zwilżyłam wargi, czując jak bardzo suche mam usta. W ekspresowym tempie odkryłam się by sprawdzić czy nadal mam na sobie ubranie a kiedy zorientowałam się, że spałam w bluzie i długich spodniach odetchnęłam głęboko. Nic się nie wydarzyło. To było oczywiste, a jednak podświadomie czułam, że nie mogłam ufać swoim instynktom. Nie przy Benjaminie. I chociaż nigdy nie przyznałabym tego na głos, to w głębi siebie czułam to całą sobą.

Środa.

Dzień, w którym miałam wrócić do pracy. Nie miałam jeszcze pewności, że zostanę przyjęta na nowym stanowisku dlatego trybiki w mojej głowie zaczęły szybciej pracować.

Spojrzałam na zegarek na szafce nocnej, a jak tylko dostrzegłam godzinę, spanikowana, owinięta w pościeli wstałam pospiesznie, niemal się wywracając na podłogę. Musiałam dotrzeć do pracy w dwadzieścia minut a to wydawało się niewykonalnym biorąc pod uwagę środek tygodnia i korki, które temu towarzyszyły.

- Evrard!- pisnęłam zaczepnie, próbując go obudzić.- Wstawaj natychmiast!

Rzuciłam mu złowrogie spojrzenie, starając się powstrzymać przed rzuceniem w niego jakimś ciężkim przedmiotem. Zignorował moje krzyki, przekręcając się na drugi bok i wtulając w poduszkę, na której dopiero co spałam.

Wiza na miłość ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz