– Kawka na wynos dzisiaj towarzyszy mi!
– O nie - jęknęliśmy zgodnie z Danielą niemalże w jednej sekundzie, patrząc na siebie z wyraźnym pobłażaniem.
– To cappuccino niesłodzone - będę fit!
Wydałem z siebie żałosne westchnienie, oparłem łokieć na drzwiach samochodu i utkwiłem wzrok w rejestracji poprzedzającego nas Mercedesa, powtarzając sobie w myślach, że byliśmy już na ostatniej prostej podróży do wynajętego przez Ankę jakiś czas temu domku zimowego, w którym mieliśmy spędzić następne dwa tygodnie. Dostawałem zimnych dreszczy ilekroć tylko myślałem o tym, że od tej pory przez kolejnych czternaście dni będę zmuszony do ubierania tych okropnych świątecznych swetrów, które w szale zakupowym kupiła mi Daniela, wysłuchiwania puszczanych w zapętleniu przez córki Roberta All I Want For Christmas na zmianę z My Only Wish, uśmiechania się do rodzinnych zdjęć całego klanu Vogtów oraz obżerania się tradycyjnymi polskimi potrawami, które służyły mojemu sercu, choć niekoniecznie żołądkowi.
A to wszystko tylko i wyłącznie po to, by moja szanowna żona mogła cieszyć się rodzinnymi, być może ostatnimi - jak sama powiedziała - świętami w towarzystwie swojej babci. Och, niech was jednak nie zwiedzie ten poważny ton, ponieważ poczciwa, licząca sobie już całe dziewięćdziesiąt sześć wiosen Zocha wcale nie zamierzała pakować się jeszcze do trumny i wąchać kwiatków od spodu, a po prostu stwierdziła, że - tu dosłowny cytat - ona pierdoli to całe szykowanie, za rok wyjeżdża z Teresą do sanatorium na cały miesiąc i tyle ją widzieli.
Tak czy inaczej, Daniela chciała spędzić tę Gwiazdkę w Polsce, ja wolałem zostać w Hiszpanii, dlatego podjęliśmy naszą wspólną decyzję, poszliśmy na kompromis i właśnie dlatego teraz, stojąc w gigantycznym korku na pieprzonej Zakopiance, wysłuchując koncertu Klary oraz wpakowanej pomiędzy dwójkę swoich prawnuków Zośki, która wepchnąwszy w siebie podwójnego Drwala, waniliowego shake'a i porcję zakręconych frytek, krytykując wszystkich i wszystko tym razem postanowiła uprzykrzyć życie akurat nam.
– No, ale ta Baśka Nowakowa z naprzeciwka to dajcie spokój! - tu Zocha z impetem wzniosła ręce ku niebu, na co rozłożona na kolanach Danieli Monte aż popatrzyła na nas z trwogą w swoich wielkich, sarnich oczach. – Z tymi, pożal się Boże, lampkami w ogrodzie to się w tę zimę rzuciła jak szczerbaty na fabrykę sucharów, a rok temu to nawet księdza po kolędzie nie przyjęła! A kto to widział!
Dani spojrzała na mnie kątem oka i balansując na granicy gromkiego śmiechu po prostu ścisnęła moją dłoń na podłokietniku pomiędzy przednimi siedzeniami, drugą wplatając w długą, błyszczącą sierść naszej suczki.
– Oo, ale jazz! - darła się na tylnym siedzeniu Lewandowska, która absolutny brak talentu wokalnego z całą pewnością musiała odziedziczyć po swojej ciotce. – Hardcorowo pada deszcz! Tak na maksa wieje też, ja łagodnie uśmiechnięta!
– Synek, weź no zaraz podkręć babci to grzanie, bo zimno tu jak w psiarni.
– Tak, jak w psiarni! - ucieszył się klaszczący w dłonie Enzo, który za sprawą swojej mamy i dziadków w wieku zaledwie dwóch lat mówił po polsku o niebo lepiej niż ja zdołałem się nauczyć przez ostatnie sześć lat.
– Przecież tu jest chyba ze sto stopni - jęknąłem, czując jak po dupie spływa mi struga potu.
Kątem oka spojrzałem w lusterku na przyciśniętą do tylnej szyby Klarę wachlującą się nową płytą One Direction, z którą nie rozstawała się nawet na krok odkąd tylko zespół ogłosił reaktywację, a przeżywająca swoją drugą młodość Daniela zjeździła z nią pół kraju tylko i wyłącznie po to, by trzykrotnie posłuchać tych podstarzałych wyjców w pedalskich jajogniotach.
CZYTASZ
czynnik miłości: w grudniową noc | pedri
FanficDla Danieli Boże Narodzenie było czymś więcej niż tylko pakowaniem setki prezentów, strojeniem domu kolorowymi lampkami i jemiołą, przygotowywaniem tradycyjnych potraw czy wielką rodzinną awanturą, która zwykle skłócała ze sobą połowę krewnych na ko...