rozdział ósmy

796 48 117
                                    

Jest taki dzień - nuciła nad wyrabianym właśnie przez siebie ciastem babcia Zosia tuż po tym jak stwierdziła, że kupiony przez Anię oraz Marinę makaron nie nadaje się do makiełek i z tego właśnie powodu zmieszała z błotem całą rodzinę na pięć pokoleń w przód i pięć pokoleń wstecz – bardzo ciepły, choć grudniowy.

Dzień, zwykły dzień - wtórowała jej wesoło przyodziana w kolorowy fartuszek Teresa – w którym gasną wszystkie spory!

– To chyba nie u nas - prychnęła sfrustrowana Lewandowska, po czym z impetem rzuciła składaną właśnie w wymyślony przez Zośkę finezyjny kształt serwetką o blat stołu i w przypływie nagłej złości porwała ją w drobny mak. – Szlag mnie tu zaraz trafi! Czy my naprawdę potrzebujemy tego cholernego origami?! Raz sobie człowiek gębę nimi wytrze i... no dobra, mam złożyć je w choinkę czy gwiazdkę?

Wierzcie mi - komu jak komu, ale wprost niemogącym się doczekać otwierania prezentów dzieciom nie trzeba było dwa razy powtarzać:

– Ja chcę księżniczkę!

– A ja pistolet!

– Ja chcę czołga!

– A ja poproszę króliczka!

– No i po co ja się głupio pytałam? - jęknęła na to zrezygnowana Ania, podwinęła do łokci rękawy swojego kanarkowego swetra i mamrocząc pod nosem coś o przytulnym domie starości pod Warszawą oraz bandzie niewdzięczników wróciła do pracy.

– Zostaw, to na święta! - ofuknęła Bogu ducha winnego Nicolę Terenia, dając mu po łapach kiedy ten spróbował tylko wyciągnąć rękę po kawałek dopiero co wyjętego z piekarnika sernika.

Sami zatem dobrze widzicie, że u nas wszystko po staremu - przedświąteczna atmosfera w tym domu była tak gęsta, że można by ciąć ją nożem, awantury o-chuj-wie-co wciąż trzymały się nas jak rzep psiego ogona, połowa rodzinki nie gadała z drugą połową, niektórzy zaczęli już grozić sobie nawet rozwodem i wszelkiego rodzaju pozwami, Wojtek od samego rana chodził po domu nucąc Miłość w Zakopanem, a w samym środku tego całego gwiazdkowego rozpierdolu niczym promień słońca w pochmurny dzień stał nasz mały, słodki Enzo:

– Ej, a zastanawialiście się kiedyś dlaczego śnieg chrupie, gdy po nim stąpamy? - zapytał ni stąd, ni zowąd zjawiając się w kuchni z trzymaną pod pachą maskotką Gaviego z wodogłowiem i całym naręczem swoich ulubionych kolorowanek. – A co jeśli nasze buciki łamią śnieżynkom kręgosłupy? - dodał, a jego czekoladowe oczy na krótki moment wypełniły się łzami.

– Cóż, nawet nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie - przyznałem, pochwytując rozczulony wzrok Danieli. – Słuchaj, Enzo...

– Och, czasem mam wrażenie, że świat nie zasługuje na dzieci.

Szczególnie na dzieci, które nie chcą myć zębów - chciałem dodać, lecz w ostatniej chwili ugryzłem się w język, bo po stoczonej z synem porannej awanturze w łazience tuż po tym, jak bez naszej wiedzy na śniadanie skonsumował całą zawartość wypełnionego słodyczami, włożonego przez Garry'ego do jego buta woreczka, jego owocową pastę jakimś cudem znalazłem nawet na swoim czole.

Wigilijny poranek, jak to zwykle bywa w naszej upiornej rodzince, zaczął się z przytupem już na kilka minut przed szóstą rano, kiedy to zorganizowana ośmioosobowa kompania wtargnęła do naszej sypialni bez najmniejszej zapowiedzi, niemalże siłą zdzierając ze mnie kołdrę by tylko móc zobaczyć czy to, co w imieniu tego diabelskiego elfa napisała w liście moja żona było prawdą. Kiedy zatem wreszcie uraczywszy ich uprzednio zmyśloną na poczekaniu historią o spotkaniu z Garry'm udało mi się wystawić całą dzieciarnię za próg i już właśnie miałem zamiar dodać temu porankowi odrobiny romantyzmu, moje plany zostały brutalnie zweryfikowane przez dobijającą się do naszych drzwi Zośkę, która przyszła tylko i wyłącznie po to, by opierdolić nas oboje od góry do dołu za pozostawiony w kuchni i salonie rozpierdol.

czynnik miłości: w grudniową noc | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz