rozdział siódmy

509 49 57
                                    

– Do jasnej cholery, który dureń wyprał czarne majtki z białymi koszulami?!

– Czy ktoś widział gdzieś płyn do mycia szyb?!

– Przestańże się modlić do tej miotły i weź się do roboty! Moja babcia robi to szybciej od ciebie, a nie żyje od pięćdziesięciu lat!

– Mamo, bo ja chcę kupę!

– Niech ktoś, na litość boską, natychmiast wyłączy te Godlewskie!

– Ściereczka do kurzu, jak sama nazwa wskazuje, służy do wycierania kurzu, więc po jakiego diabła myjesz nią moje kryształowe kieliszki?!

– A Gabryśka wylała kakao na kanapę!

– Pedro, pilnuj tych klusek, bo zaraz wykipią!

– Wysrypią, a nie wyki... o kurwa mać! - jak dziki rzuciłem się w kierunku garnka z gotującym się właśnie makaronem na babcine makiełki dokładnie w chwili, w której spieniona woda zaczęła kotłować się i wypływać na dopiero co zmytą przez babcię płytę indukcyjną. – No pies by to je... pies by to gonił! - poprawiłem się od razu, gdy przez kuchnię z prędkością światła przebiegł odziany w strój Spidermana Liam. – Jeszcze tego nam tu brakowało!

– Zdążyłeś już poczuć magię świąt czy potrzeba nam jeszcze jednej awantury o chuj-wie-co? - zapytał Nicola, który właśnie dostał od swojej żony po łbie za to, że przykleił fioletową kokardkę do opakowanego beżowym papierem prezentu, burząc tym samym jej wewnętrzne feng shui. – A mówiłem, żeby zajęła się tym wczoraj, to wolała łóżeczko zamawiać! Przysięgam, że jeśli ta hiszpańska pudernica zawoła mnie choćby raz jeszcze, to...

– Nicola! Do mnie, ale to natychmiast!

– Już do ciebie pędzę, misiaczku! - zaćwierkał w odpowiedzi Zalewski, po czym niczym odziany w lśniącą zbroję rycerz na białym koniu wyruszył na pomoc swojej latynoskiej księżniczce.

Patrzyłem jak Nico zrzuca z siebie różowy fartuszek z uroczymi falbankami, strzepuje z koszulki odrobinę pozostałej tam mąki i jak na złamanie karku biegnie na piętro, skąd dochodził donośny krzyk Ines, o mały włos nie potrącając przy tym w korytarzu wyraźnie zszokowanej nagłym pośpiechem swojego przyjaciela, niosącej do jadalni cały stos obrusów Danieli. Parsknąłem śmiechem, gdy spoglądając to na mnie, to na porzucony w nieładzie na oparciu krzesła fartuch ta otworzyła już usta by spytać o powód jego poruszenia, lecz w ostatniej chwili sam ubiegłem ją z wyjaśnieniami:

– Ines oszalała na punkcie zakupów - rzuciłem, a z jakiegoś powodu moja żona wcale nie wydawała się być zaskoczona takim stanem rzeczy. – Wczoraj ledwie dowiedziała się, że jest w ciąży, a dzisiaj zdążyła kupić już łóżeczko, dwa wózki, przewijak i całą masę różowych ubrań, bo jest święcie przekonana, że będzie to dziewczynka.

– Cóż, Enzo na pierwszym badaniu również miał być Arią - odparła rozbawiona szatynka, marszcząc swój zadarty nos.

Mimowolnie uśmiechnąłem się na samo wspomnienie dnia, w którym będąca wówczas w dwunastym tygodniu Daniela tuż po wizycie u swojego lekarza prowadzącego oznajmiła, że najwyższa pora poczynić pierwsze dziecięce zakupy, szczególną uwagę poświęcając znalezionemu na jednej ze stron zimowemu kombinezonowi z uszkami na kapturze w odcieniu pudrowego różu i wzór w alpaki, choć doktor Mendez wyraźnie powiedział jej, że na tak wczesnym etapie ciąży wynik badania nie jest jeszcze w stu procentach pewny i nie należy mu bezgranicznie ufać. Jak się jednak możecie domyślać, takie tłumaczenie na niewiele zdało się do granic możliwości podekscytowanej powitaniem na świecie naszego dziecka Dani i właśnie dlatego podczas wspólnych spacerów po naszym osiedlu wszystkie sąsiadki gratulowały nam pięknej córeczki, a przez kilka pierwszych tygodni swojego życia Enzo, który z dziewczynki miał tyle samo co Gavira ze stoickiego spokoju, wyglądał w tym wdzianku niczym miniaturowa lama.

czynnik miłości: w grudniową noc | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz