5. OVON

64 12 2
                                    

24.12.1895r.

Śnieg spokojnie pruszył za oknem, przykrywając całą leśną polanę. Wosk ze świec powoli skapywał na bukowy stół, a zapach cymesu roznosił się po całej chatce. Uczniowie spędzali czas albo w domach, albo w szkole. W końcu nikt ich nie zatrzymywał w Instytucie na siłę, zwłaszcza kiedy mogli spędzić czas z rodzinami.

- A jingele, a mejdele, a mejdele, a jingele...-śpiewała trzydziestopięcioletnia guślarka.

Jej rudowłosa, dziesięcioletnia córeczka skakała dookoła, tańcząc w rytm kojącego głosu jej matki. Jaśmina uwielbiała, kiedy Irena śpiewała im żydowskie piosenki lub kołysanki.

Rodzice Ireny zmarli na smoczą ospę, gdy była zaledwie rok młodsza od jej najstarszego, szesnastoletniego syna. Całe późniejsze życie spędziła w Instytucie. Całe życie spędziła z rudowłosym Makiem Deszczowskim.

Bazyli był tak podobny do ojca... Irenę zawsze to zaskakiwało. Z wyglądu wykapany tatuś, jednak z charakteru zdecydowanie mamusia. Jaśmina była jego przeciwieństwem. Charakter zdecydowanie miała po Maku. Rudziutkie włosy również. Cała trójka ich ukochanych bachorków zabrała włosy ojcu. A Mak najwyraźniej nie narzekał.

Teraz tańczył i skakał z córką, próbując namówić również sześcioletniego Goździka. Chłopiec był nieugięty. Siedział na kolanach mamy i bawił się jej naszyjnikiem z ametystu. Natomiast Bazyli jak zwykle miał nos zakopany w książkach o magii żywiołów i tradycjach zarówno polskich, jak i żydowskich czarodziejów.

- Lomir ale gejt ojch tancn. A jingele, a mejdele. A mejdele, a jingele. Lomir ale gejt ojch tancn. Lomir ale tancn gejn, der tate alejn gejt ojch tancn...-śpiewała Irena.
- Mamo!-zaśmiała się Jaśmina, którą Mak podniósł i usadził na swoich barkach.-Mamo ja latam!
- Widzę, mój mały Płomyczku-zaśmiała się czarnowłosa.

Kobieta przesunęła Goździka, by siedział na jednym z jej kolan. Na drugie wzięła roześmianą córkę.

Jaśmina spojrzała na młodszego brata, który w ciszy bawił się naszyjnikiem. Irena wiedziała co chodzi małej guślarce po głowie. Kobieta ściągnęła naszyjnik, cały czas nucąc piosenkę pod nosem. Następnie założyła go na szyję córki.

- Jest twój, Płomyczku-oznajmiła, a oczy dziewczynki zaświeciły się z podekscytowania.
- Naprawdę!?-pisnęła Jaśmina.-Adank, mame!
- Nie ma za co-Irena z uśmiechem odgarnęła włosy córki za ucho.-Kiedyś i tak byś go dostała.

Tymi słowami przepowiedziała przyszłość. Ich mała chatka, która znalazła się tuż obok zakamuflowanej szkoły magii, zatrząsła się nagle. Drzwi zostały wyważone zaklęciem. Irena wepchnęła Goździka pod stół i upewniła się, że ani paluszek nie wystaje spod długiego obrusu. Jaśmina nie miała pojęcia co się dzieje. Jej ukochany tatuś kłócił się z jakimiś czarodziejami w języku, którego kompletnie nie rozumiała. Mak podszedł do córki, a jeden z czarodziejów wymierzył różdżkę w jego plecy. Bazyli skovzył między niego i ojca, uderzając oprawcę z pięści w twarz.

- Bądź dzielna, bądź sobą, Jaśminko-powiedział, całując ją w czubek głowy.-Schowaj się za kredensem. Już!-dodał, wiedząc, że tamci czarodzieje, dzięki Bazylemu, jeszcze nie zdołali zobaczyć dziesięciolatki.
- Zostawcie go!-krzyknęła Irena, kiedy Jaśmina biegła w stronę kredensu.

Dziewczynka patrzyła na wszystko z boku. Jej brat upadł, rażony jakimś zaklęciem. Cały się trząsł. Irena przywołała do siebie kamień z dworu i uderzyła jednego z tych trzech czarodziejów w głowę. Bazyli przestał się trząść. Mak natomiast spowodował wielką wichurę. Wszystko dookoła niego się trzęsło. Aż nagle coś huknęło, a jeden z tamtych czarodziejów w czapkach uszatkach padł na ziemię rażony piorunem.

Został jeden.

Dopiero teraz Jaśmina zdała sobie sprawę, że cała trójka miała na sobie szare szaty z rosyjskimi literami. OVON...

Bazyli wstał z ziemii, zwracając uwagę rodziców. Kazali mu się schować, jednak ten stał nieustępliwy. Wyciągnął dłoń, a podmuch wiatru odsunął Rosjanina dwa kroki w tył. Jaśmina jeszcze nigdy nie widziała brata tak słabego magicznie... Chłopak ponownie został rażony zaklęciem i padł jak długi. Tym razem się nie trząsł, nie zwijał z bólu. Stracił panowanie nad swoim ciałem i nie mógł się ruszyć.

Irena podbiegła do syna, chcąc mu pomóc i sama została trafiona zaklęciem. Został Mak i Rosjanin. Jednak jego dwóch kolegów właśnie otrząsnęli się po poprzednich potyczkach. Jaśmina spojrzała pod stół, widząc zarys sylwetki Goździka. Widziała, że płakał. Potrafiła to rozpoznać po tym jak trząsł się ze strachu. Jednak nie wydawał żadnego dźwięku. Dokładnie tak, jak nakazała mu matka.

Trzy różdżki zostały wycelowane w Maka. Mężczyzna próbował walczyć, lecz na nic się to zdało. Również padł na ziemię, zupełnie jak syn i zaczął się zwijać z bólu. Jaśmina słyszała tylko jak trzech Rosjan wypowiada to samo słowo w jednym momencie.

Crucio...

Następnie Mak również został pozbawiony panowania nad własnym ciałem. Rosjanie podeszli do niego i Ireny, zakładając im kajdany na dłonie. Jaśmina widziała jak cała ich magia znika. Jak zostaje zamknięta w metalowych obręczach, które założono im na nadgarstki. To samo zrobiono z Bazylim. Następnie wszystkich ocucono.

Mak próbował walczyć, rzucić jakieś zaklęcie, jednak nie potrafił. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że został pozbawiony magii. Rosjanie zaśmiali się swoim paskudnym, chrapliwym śmiechem, od którego Jaśminie zrobiło się niedobrze.

- No! Horoszo!-zagrzmiał głos jednego z Rosjan.
- Volkov, obiecuję, że obedrę cię kiedyś ze skóry-syknął Mak i splunął mężczyznie pod nogi.
- Nie masz już magii, Deszczowski-odparł ze swoim paskudnym akcentem.-Za prowadzenie tajnej szkoły magii, która nie chciała się podporządkować naszej Mateczce Rosji, ty i ta twoja szantrapa wylądujecie na Sybirze.
- Poszel na chuj!-warknął Deszczowski. Chwilę później dostał po twarzy od drugiego Rosjanina.
- Jeszcze się będziesz stawiał?-spytał Volkov.
- Póki nam życia starszy-oznajmiła Irena, a trzeci z Rosjan szarpnął ja za włosy i uderzył jej głową o drewnianą podłogę.

Jaśmina miała ochotę wyjść z ukrycia i walnąć któregoś z tych panów o parszywych gębach i jeszcze gorszych charakterach. Jednak słuchała ojca, ukrywała się. Chciałaby chociaż moc podpalić spodnie jednego z nich, jednak wskazałoby to Rosjanom magiczny ślad prowadzący prosto do niej.

Jedyne co mogła zrobić to stać i czekać. Jak ona nienawidziła bezczynności...

- Swolocz-prychnął Bazyli, a Volkov skierował się na niego.
- Synek, co, Deszczowski?-zaśmiał się.-Gdyby nie to, że podobny, może wcale nie byłby twój.
- Potselowat menja w zad-odparł Bazyli.
- Drętwota-wypowiedział leniwie Volkov, a szesnastoletni guślarz przestał się ruszać.-Synek nam nie potrzebny-dodał.-Dawayte, malcziki!-zawołał do swoich kolegów.-My berem ich!

Jeden Rosjanin chwycił za króciutkie włosy Maka, drugi szarpnął za warkocz Ireny. Ciągnęli ich po ziemii, sprawiając im niesamowity ból. Irena kopała, szarpała, wbijała paznokcie w dłoń. Na nic się to zdawało. Mak probował zahaczyć mogą o korzenie, gdy wytaszczono ich na dwór, jednak nie udało mu się żadnego odnaleźć pod grubą pierzyną śniegu.

- Finite-wypowiedział Volkov, celując różdżką w Bazylego.

Chłopak znów mógł się poruszyć, a kajdany zniknęły z jego nadgarstków. Młody guślarz rzucił się w pogoń za rodzicami, jednak na próżno.

- Boguwola-szepnęła Irena, wskazując synowi do kogo mają się udać, gdy ich zabraknie.

Następnie zniknęła. A wraz z nią Mak i cała trójka Rosjan. Już nigdy nikt nie zobaczył Maka i Ireny Deszczowskich żywych...
_________________________________________________

Jest mi bardzo przykro, że historia znowu zatacza koło. Mówię tu o Ukrainie oraz o Strefie Gazy. Życie tych wszystkich ludzi... Znowu wraca temat antysemityzmu i nawet jeśli nie popieram działań Izraelczyków, bo zwyczajnie jest to masowy mord, to nie uważam, by rozwiązaniem był antysemityzm.

Nie rozumiem świata, a ludzie mnie przerażają, bo robią krzywdę sobie samym, innym ludziom i całemu światu. W dodatku nie uczą się na błędach i decyzjach poprzednich pokoleń. To mój wniosek na dzisiaj i prawdopodobnie na całe życie.

DESZCZOWY BUSZ | zbiór one shotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz