Księga III

348 28 4
                                    

(Melias)

Melias westchnął, kiedy do jego uszu dotarła kolejna żołnierska przyśpiewka, przez którą od dobrej godziny nie mógł zmrużyć oka. Przewrócił się na plecy, a łóżko wydało przeraźliwy skowyt. Wbił wzrok w sufit, zastanawiając się, czy warto było pozwolić poddanym świętować podbicie Felduii. Nawet przez myśl mu wtedy nie przeszło, że będą aż tak głośni. Poza tym wątpił, by ktokolwiek z nich śmiał zaburzyć spokój swego pana, ale najwyraźniej się pomylił. W każdej chwili mógł do nich zejść i po prostu ich uciszyć, ale doskonale wiedział, że zakazując im zabawy po trudnej walce, utraciłby poparcie wojska. Niezadowoleni ludzie nigdy nie oddaliby życia w wojnie, którą wywołał Chaos. Zatem musiał przemęczyć się aż do wschodu słońca.

W swoich młodzieńczych latach uwielbiał przebywać wśród ludu, który nie zawsze rozpoznawał w nim potomka rodu Temberero. Wymykał się z zamku i gnał ile sił w nogach do najbliższej karczmy lub baraków, gdzie mieszkali strażnicy. Słuchanie niezliczonych opowieści, przyglądanie się pijackim bójkom i uciekanie przed poszukującymi go ludźmi sprawiało, że nareszcie czuł się wolny. Była to jego jedyna rozrywka, tym bardziej że w zamku rzadko kiedy działo się coś ciekawszego od egzekucji krnąbrnych poddanych. Od tamtego czasu minęły dwie dekady, a jemu przez te wszystkie lata przestało zależeć na przebywaniu wśród pospólstwa. Wyrósł z tego. Teraz jego ulubioną zabawą było odbieranie życia często niewinnym osobom. Kochał obserwować, jak ofiary wydawały ostatnie tchnienie. Jak wykrwawiały się u jego stóp, błagając o oszczędzenie swego marnego żywota. Czuł się wtedy niepokonany.

Przestał bratać się ze zwykłymi ludźmi, ale ich nie lekceważył. Mimo wszystko pragnął, by jego rodakom żyło się spokojnie, choć kiedy władało się niemal całym światem, było to ciężkie do wykonania. Wielu chciało się na nim zemścić, więc zamieszki były czymś, czym się już nawet nie dziwił, nie mówiąc już o marnych próbach zamachu na niego lub kogoś z jego bliskiego otoczenia. Lubił przyglądać się temu, jak ktoś pomimo usilnych starań ponosił klęskę. Jedyne, czego nie tolerował, to buntu w zamku, w którym mieszkał od urodzenia. Był dziwnie przywiązany do tego miejsca i zawsze tam wracał, choć na swoich ziemiach miał tysiące innych, często lepszych posiadłości.

Przewracał się z boku na bok, a kiedy jego myśli zagłębiły się za bardzo w przeszłość, postanowił zejść na dół, gdzie biesiadowali jego ludzie. Zarzucił na siebie czarną koszulę, którą wcześniej rzucił w kąt komnaty, wsunął na nogi spodnie, a na stopy lekkie, letnie buty. Spodziewał się, że w krajach wyspiarskich temperatura była dużo wyższa niż w Garcii, ale nie sądził, iż nawet po zmroku będzie mógł przechadzać się nago po gościńcu, a na jego ciele nie będzie nawet śladu po gęsiej skórce. Było to zaskakująco miłe doświadczenie, choć nie praktykował jeszcze chodzenia bez ubrań w miejscach publicznych.

Wyszedłszy ze swojej komnaty, udał się wąskim korytarzem do schodów, które prowadziły do jego celu. Szedł powoli, nieustannie zachowując czujność. Co prawda dzięki cieniom widział dużo więcej od zwykłego człowieka i raczej nikt nie dałby rady go zaatakować, ale był zdania, że przezorna ostrożność nigdy nie zaszkodzi — w szczególności na obcych ziemiach. Zatrzymał się przed drzwiami wykonanymi prawdopodobnie z bambusa, po czym zamaszyście je otworzył. Zebranym w środku mężczyznom zajęło kilka minut, zanim wszyscy umilkli i przenieśli wzrok na Wybrańca Chaosu. Omiótł obojętnym spojrzeniem zapijaczone twarze towarzyszy broni, po czym uśmiechnął się z pobłażliwością.

— Bawcie się dalej — powiedział, ruszywszy w kierunku pustego stolika w rogu pomieszczenia.

Po drodze ominął kilka dużych dębowych stołów, krzeseł i małe podwyższenie, na którym stała jakaś przerażona grupa grajków. Wyglądali, jakby mieli lada chwila zejść na zawał, ale w granej przez nich melodii nie było nawet odrobiny fałszu. W końcu usiadł na drewnianym stołku, a dosłownie kilka sekund później pojawił się przed nim kufel zimnego piwa. Biała piana wręcz wylewała się za krawędzie szklanego naczynia, więc zanim upił choćby łyka, parę sporych kropli wylądowało na blacie. Skrzywił się lekko na ten widok. Z ulgą wziął kilka pierwszych haustów. Przyjemny chłód rozlał się po gardle, po czym trafił prosto do spragnionego żołądka. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo tęsknił za zimnem, do którego przywykł. Pomimo że spełniał swe marzenie o podróży do tropikalnego kraju, powoli zaczynał tego żałować. Upalne dnie miały swoje plusy i minusy. Nie rozumiał, jak Andrella przez tyle lat mogła żyć w tak gorącym miejscu i nie spalić się żywcem.

W Ruinach Mroku | Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz