Księga VII

337 27 5
                                    

(Andrella)

Kiedy przyjemne promienie słońca ogrzały skostniałe ciało Andrelli, wiatr delikatnie owiał skórę na jej zarumienionych policzkach. Miękka trawa smagała bose stopy, radosne ćwierkanie docierało do poranionych uszu, a każdy oddech przynosił za sobą cudowny zapach drzew. Nie potrafiła skupić wzroku na żadnym elemencie. Pragnęła zobaczyć wszystko. Zapamiętać, bo podświadomość podpowiadała jej, że niedługo znów trafi na lodowe pustkowie. Znajome uczucie sprawiło, że pod powiekami dziewczyny pojawiły się łzy, których nawet nie zamierzała powstrzymywać. W dzieciństwie zakochała się w pokrytych lasem wzgórzach, więc gdy powróciła do tego miejsca, z wrażenia omal nie straciła przytomności. Tęskniła.

Z szybko bijącym sercem obróciła się na pięcie, by zobaczyć małe miasteczko, w którym się wychowała. Wzrok od razu skierowała ku ogromnemu kamiennemu zamkowi, rzucającemu cień na otaczające go budynki. Jego piękno do tej pory ją zachwycało. Pamiętała, jak jako dziecko biegała po korytarzach, tworząc rozmaite historie za każdym razem, gdy słońce padało inaczej na witraże. Uwielbiała przyglądać się tym kolorowym obrazom. Jednak teraz ze zgrozą zauważyła, że szkło zostało wybite. Nawet z tej odległości widziała, że w ani jednym oknie nie było jej ukochanych arcydzieł. Zamiast nich wzdłuż ścian wywieszono ogromne bandery i nie musiała nawet na nie patrzeć, by wiedzieć, jaki symbol na nich widniał.

Zamknęła powieki, by spróbować odgonić koszmar. Serce kołatało Andrelli w piersi, kiedy nawet małe uszczypnięcie nie wybudziło jej ze snu. Panika powoli wdzierała się do umysłu dziewczyny. Nie rozumiała co się wokół niej działo. Czyżby Melias znowu nią manipulował? Znowu mieszał w jej głowie, żeby ją zniszczyć? Ta opcja jednocześnie napawała strachem, jak i swego rodzaju ulgą. Byłaby wdzięczna, gdyby w końcu ulżył jej w cierpieniu. Jednak wtedy przypomniała sobie, że poprzednim razem musiał ją dotknąć, by sprowadzić na nią wizję Lazarii. Zatem co tym razem zgotował jej los?

Postanowiła jeszcze raz spojrzeć na ukochaną krainę. W końcu był to jej sen, więc powinna mieć pełną kontrolę. Przypomniała sobie całe życie, a w jej głowie stopniowo tworzył się obraz ojczyzny. Westchnęła. Poprosiła nawet bogów, by dodali jej odwagi, lecz doskonale wiedziała, że raczej były na to marne szanse. Opuścili ją, a ona nie miała pojęcia, jak powrócić w ich łaski. Uszczypnęła się, aby odwrócić swoją uwagę od niechcianych myśli. Wolała zachować czujność, nawet jeśli zapadła w zwykły sen.

Odważyła się otworzyć powieki, a widok sprawił, że ugięły się pod nią kolana. Jeszcze chwilę temu stała na wzgórzu tuż obok miasteczka, a teraz znalazła się w prawie samym jego środku. Z niedowierzaniem przyglądała się zniszczonym budynkom, z których wydobywał się szarawy dym. Na niektórych chatkach wciąż tańczyły płomienie, przez co ciało Andrelli odruchowo rwało się do ugaszenia ognia. Powtarzała sobie, że był to tylko koszmar. Nie pierwszy i z pewnością nie ostatni, więc musiała pogodzić się z faktem, iż nie działo się to naprawdę — a przynajmniej miała taką nadzieję. Na kamiennych uliczkach leżały szczątki domów, mebli i nawet ubrań. Z powywracanych stoisk kupieckich pozostały prawie same deski i rozrzucone wokół towary.

Aczkolwiek to nie zniszczenia najbardziej przeraziły upadłą królową. Martwych ciał było tak dużo, że nie potrafiła ich zliczyć. Leżały w niemal każdej uliczce. Niepochowane. Ułożone w niedbałe stosy. Ci najniżej gnili, a unoszący się z nich zapach sprawiał, że z trudem powstrzymywała odruch wymiotny. Andrella była przekonana, że gdyby dotknęła człowieka ułożonego na szczycie piramidy, najpewniej pod opuszkami poczułaby jeszcze ciepłą skórę. Lazarianie nie byli zabijani jednego dnia. To trwało tygodniami.

Nie kontrolowała łez, które nagle zaczęły spływać po jej policzkach. Oddech stał się bardziej urywany, a ucisk w piersi kuł nieprzyjemnym bólem. Przed oczami lazarianki stanął widok ludzi, których sama zamordowała. Śmierci wokół niej było za dużo. Doskonale wiedziała, że to przez nią. Została przeklęta, a teraz odnosiła tego skutki. Szkoda tylko, że konsekwencje jej czynów dosięgnęły niewinne osoby. Przełknęła ciężko ślinę, próbując zdusić łkanie. Pragnęła wykrzyczeć cierpienie oraz żal, lecz z gardła wydobywał się jedynie cichy skowyt. Ten sen był zbyt realny.

W Ruinach Mroku | Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz