#6 187 dni.

5.1K 182 24
                                    

VICTOR:
Z ostatnich dni niewiele pamiętam, ciągłe imprezowanie, chlanie, ćpanie w tygodniu by spłoszyć demony goszczące w mojej głowie. Nie pomogło. Tak wyglądały moje ostatnie dni, a dzisiaj minął równy tydzień od momentu, gdy odwiozłem tą pijaną smarkulę do domu. Jestem pewien, że w szkole jej wcale nie widziałem, lecz mogło być to spowodowane tym, że nie pamiętałem co się działo w ciągu ostatnich siedmiu dni. Wczoraj moi przyjaciele zgarnęli mnie z baru, i całe szczęście bo mógłbym zaćpać się na cholerną śmierć. Nie ukrywam, że byłoby mi to na rękę, chciałem tego, ale z drugiej strony wiedziałem, że mam jeszcze dla kogo żyć. Miałem ich i to mi w zupełności wystarczało. Wiele razy podejmowałem się ryzykownych działań, aby tylko było ryzyko, że kolejny dzień już nie nastąpi, ale oni się wtedy zjawiali. Zawsze mnie ratowali, ale ja byłem niewdzięcznikiem.
Już nie spałem, ale udawałem, że dalej śpię. Oni dalej tutaj byli, i zachowywali się jakbym był niemowlęciem.

- Co teraz zrobimy? Za trzydzieści minut zaczynają się zajęcia, nie możemy siedzieć tutaj w nieskończoność i robić sobie zaległości. — Usłyszałem głos Martina.

- Kto robi sobie zaległości, ten robi. Ja z nim posiedzę, tak czy siak nie miałem dzisiaj tam iść. — Odezwał się Xavier.

- Też zostaję, szkoła to nic w porównaniu do tego co się stało w nocy.

- Jak wy to i ja. Martin, wymiękasz czy zostajesz i zachowujesz się tak jak powinien prawdziwy przyjaciel? — Zapytał Louis, a ja lekko się uśmiechnąłem.

- Zostaje — gdy to powiedział, przekręciłem się w ich stronę i otworzyłem oczy.

Teraz mogłem zobaczyć każdego siedzącego w moim pokoju. Louis, Logan, Xavier i Martin. Czterech dupków, którzy byli dla mnie jak bracia. Kochałem ich bezgranicznie, to oni pokazali mi cały świat od innej strony niż go widziałem. Dzięki nim moje życie znów nabrało kolorów, co prawda nie za bardzo nasyconych, ale były.

- Oo a kto to wstał?! — Krzyknął zadowolony Xavier. — Boże nie strasz nas tak nigdy więcej!

Uśmiechnąłem się szeroko, po czym spojrzałem na resztę. Stali z grobowymi minami, nie byli zbytnio pozytywnie nastawieni do tego, że się obudziłem. Co mogło być tego powodem? Zacząłem szukać powodu we wspomnieniach z wczoraj, ale nie przypomniałem sobie niczego istotnego. W zasadzie pamiętałem tylko część imprezy. Musiałem coś odjebać i to nie byle co.
Wyjąłem ręce spod kołdry, sprawiło mi to trudność, gdy wstałem do siadu od razu poczułem nasilający się co raz bardziej ból głowy.
Spojrzałem na swoje ręce, były owinięte bandażami, czułem się jakbym miał na nich gips.

- Co to do kurwy jest? — Spytałem, a oni dalej nie wykazali żadnych emocji. W końcu Logan do mnie podszedł i westchnął głośno.

- Twoja próba samobójcza? — Ostatnie słowo wypowiedział z wielkim bólem. — Ty naprawdę nic nie pamiętasz.. — Zniżył ton.

- Pamiętam gdzie byłem, z kim się bawiłem i tyle.

W oczach Logana zauważyłem zawód, ból i troskę. Spojrzałem na resztę. Xavier wydawał się bardzo przejęty zaistahniałą sytuacją, ale również w głębi był szczęśliwy, że żyję. Louis założył maskę obojętności, szybko dało się to rozpoznać. Zgrywał twardziela tak jak ja, ale niestety nim nie był. Udawanie przychodzi z tak wielką łatwością.. Natomiast z Martina nie mogłem wyczytać kompletnie nic, tak jakby w ogóle był nie zainteresowany całą tą sytuacją.

- Myślisz, że zmieszanie mefedronu z fentanylem jest w porządku? Myślałeś, że to weźmiesz i nic się nie stanie? Co ty do kurwa sobie myślałeś, idioto?! — Wykrzyczał w końcu Martin, a jego maska się opuściła. Już jej nie było, rozpadł się, a ja byłem tego powodem. Niszczyłem wszystko co miałem wokół, była to moja wielka wada. Nie mogłem mieć nikogo obok, ponieważ nicość pochłaniała to wszystko, a ja dalej istniałem. Dlaczego nie mogło być na odwrót?

Get Respect { KOREKTA !!! }Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz