18

588 43 0
                                    

Poniedziałkowy poranek miał się okazać lepszy niż każdy poprzedni. Rozpoczynałam wymarzoną pracę. Tym razem nie zaspałam, ale musiałam cisnąć się w miejskiej komunikacji. Ubrana w długi, jasny płaszcz i eleganckie buty obserwowałam uważnie dziecko, które bez opamiętania wymachiwało czekoladowym rogalikiem we wszystkie strony. Na samą myśl o obślinionej, czekoladowej plamie na moim ubraniu robiło mi się niedobrze. Dlatego odsunęłam się dalej, przepychając się przez tłum. Przynajmniej dzisiaj zamierzałam zrobić dobre wrażenie w pracy. Wyglądać schludnie, elegancko i profesjonalnie. Dokładnie tak jak miało to miejsce jeszcze zanim wywalili mnie z poprzedniego stanowiska. Śmierdzący, gruby facet, który stał tuż obok mnie z uniesioną ręką tuż nad moją głową sprawiał, że zaczęłam mimowolnie łzawić. Cuchnęło od niego cebulą i potem, przez co ledwo potrafiłam powstrzymać odruch wymiotny. Właśnie w tym momencie obiecałam sobie, że nie będę dłużej odkładać kupna samochodu.

Byłam jednak zdeterminowana. Nic nie mogło popsuć mi dzisiaj nastroju. Zamierzałam tam wejść i udowodnić wszystkim, że zasługuję na tą pracę. A lata nauki, ciągły stres przy braniu udziału w olimpiadach, zarywanie nocek byle jak najlepiej zaliczyć przedmiot nie mogły pójść na marne.

I może faktycznie mogłabym dzisiaj pochwalić się szczytowym nastrojem, bezwzględną determinacją i wysokim skupieniem gdyby nie jeden mały szczegół, który bez przerwy chodził mi po głowie. A mianowicie arogancki Francuz, o którym jak na złość nie potrafiłam przestać myśleć. Gdyby ktoś jeszcze kilka tygodni temu powiedział mi, że będziemy w stanie spokojnie zjeść razem posiłek bez wyzwisk i nagminnego obrażania się prawdopodobnie wyśmiałabym tą osobę. A jednak gdy tylko przypominałam sobie jego szczery uśmiech i to jak mnie obejmował gdy tylko dowiedział się, że udało mi się dostać to stanowisko, odczuwam dziwnego rodzaju dezorientację. Może pewnego rodzaju beztroskę, której od dłuższego czasu nie potrafiłam z siebie wydobyć. Z wielkim trudem musiałam także przyznać przed samą sobą, że spędzanie czasu z Evrardem od jakiegoś czasu sprawiało mi pewnego rodzaju radość, a to chyba dziwiło mnie najbardziej.

Stanęłam przed biurkiem młodej dziewczyny, która z szerokim uśmiechem powitała mnie w siedziby firmy. Tłumaczyła mi cały proces przyjęcia do firmy, a także podała kartę do odbicia przy wejściu i wręczyła mi plakietkę z moim imieniem i nazwiskiem. Powstrzymałam się przed okrzykiem radości, gdy tylko w moich dłoniach znalazł się identyfikator z moim stanowiskiem byle nie wystraszyć wszystkich dookoła.

- Wskaże ci teraz pomieszczenia socjalne i główną salę konferencyjną, a później skieruję cię na wyższe piętro do twojego biura.- Szatynka o imieniu Jenny z wyjątkowo prostymi zębami wytłumaczyła mi wszystko, oprowadzając mnie po całym piętrze.

- Mam swoje biuro?- dopytałam, zaciskając przy tym mocno wargę.

Kobieta szła kilka kroków przede mną, a jej wysokie szpilki głośno stukały o marmurową posadzkę. Miała na sobie śnieżnobiałą koszulę i idealnie wygładzoną, czarną, opinającą spódnicę. Zerknęłam na swoje czarne, cienkie rajstopy czy aby na pewno dalej pozostawały w całości i upewniłam się, że bordowa sukienka, którą miałam na sobie ściśle przylega do mojej sylwetki.

- Naturalnie. Jest całkiem spore.- mruknęła.- Masz z niego widok na park a także swój własny ekspres do kawy.- mrugnęła do mnie odwracając głowę w moim kierunku.

Cudownie. Obok tej informacji nie mogłam przejść obojętnie. Zwykle zaspana, śpiąca co najmniej do południa wersja mnie, piszczała w tym momencie ze szczęścia.

- Naprawdę?- Przyspieszyłam kroku by nadążyć za jej długimi nogami.- Nawet nie wiesz jak się cieszę. To znaczy nie jestem zwykle rannym ptaszkiem więc to może być bardzo przydatne.- wyjaśniłam już ze znacznie mniejszym entuzjazmem, gdy dostrzegłam jej uniesioną brew.

Wiza na miłość ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz