Rozdział 7 - Ostrożnie stawiaj swoje kroki

80 4 0
                                    


Pech chciał, że gdy wyszłam rano spod prysznica w pokoju zastałam obudzoną Victię. I tak jak to miała w zwyczaju, była w podły nastroju. Naprawdę nie pamiętam, żeby ta dziewczyna kiedykolwiek była szczęśliwa. Tej to dopiero musi być ciężko w życiu.

-Czy ty musisz się tak głośno kąpać?!- Naskoczyła na mnie na dzień dobry. Piżamę miała pogiętą, a czarne jak smoła włosy żyły własnym życiem.

-A czy ty musisz tak głośno chrapać?- Odezwałam się znudzona, na co wyraźnie się oburzyła. Nic już więcej nie powiedziała, tylko biorąc swoje rzeczy pod pachę, skierowała się do łazienki, głośno tupiąc.

Choć na początku bałam się dziewczyny i tego co może zrobić mi albo moim rzeczom, teraz już to przestało mnie kłopotać. Victia była mało kreatywna jeśli chodzi o złośliwości i groźby. To był dosłownie poziom gimnazjum. Zadawałaby ją kawały o wylanym napoju, jedzeniu na ubraniach, oblanie farbą, czy inne tego typu upierdliwe, acz w większym rozrachunku niegroźne złośliwości. Dlatego właśnie ignorowałam dziewczynę i zbywałam zaczepki. Jeśli miałabym być złośliwa dla niej, stanowczo bardziej by to odczuła. Jednocześnie mając kogoś takiego na co dzień w pokoju, czułam się lepsza i przede wszystkim dostrzegałam głupotę tego typu rzeczy.

Wzięłam strój ćwiczebny do ręki i wyszłam z pokoju. Z racji poniedziałku miałam na początek trzygodzinny blok walki bronią. Coraz bardziej lubiłam te zajęcia, ponieważ coraz lepiej sobie na nich radziłam. Tygodnie spędzone na treningach z profesorem Donovanem plus moje własne biegi z rana i siłownia wieczorem stanowczo dawały efekty. Nie mogłam też zapomnieć o pracy w karczmie u Pani Iviny. Chodzenie po całej sali przez sześć godzin i noszenie ciężkich tac też dokładały cegiełkę.

Tak czy inaczej potrafiłam już poprawnie bić pięściami i kopać. Może nie miałabym czarnego pasa w karate, ale przed zboczeńcami sprzed monopolowego wieczorem już potrafiłabym się obronić. A przecież o to chodziło, żebym potrafiła się bronić.

Miałam jeszcze sporo czasu do rozpoczęcia lekcji, więc szłam wolniej, podziwiając zamkowe mury. Nie potrafiłam skończyć się zachwycać tutejszą architekturą. Gdy byłam na Ziemi, nigdy nie interesowały mnie wycieczki do zamkowych ruin i na pewno nie ich historia. Teraz nie potrafiłam oderwać oczu od detali zdobiących budynek akademii. Zarówno wewnątrz jak i zewnątrz. Było tu tak bajkowo i klimatycznie, nigdy nie miałam okazji odwiedzić tak fantazyjnego miejsca.

Gdybym miała czas, wpatrywałabym się godzinami w zdobienia na kolumnach, ozdoby ścienne, czy stojące na stojakach zbroje. Chętnie po odpoczywałabym w okolicach fontanny, którejkolwiek. Mieliśmy na terenie akademii przynajmniej trzy.

Niestety nie miałam czasu na tego typu przywileje. Budziłam się przed innymi, aby zdążyć, wykonać poranny bieg, następnie śniadanie i zajęcia, potem prosiłam Kristana o teleportacje do Itarry, abym mogła pójść do pracy. A gdy wracałam już do zamku, to szłam jeszcze na siłownie. To nie był jednak koniec mojego dnia. Siedziałam minimum godzinę nad książkami, nadrabiając materiał, którego normalni uczniowie akademii uczyli się w młodszych klasach.

Niełatwo było być niemagiczną dziewczyną w akademii magii. Starałam się nie narzekać, choć czasami było ciężko. Bolało mnie ciało po treningach i pracy, głowa od uczenia się skomplikowanych rzeczy, a na dodatek spałam po około pięć sześć godzin. Mój plan dnia był więc grubymi nićmi szyty i nie miałam dłuższej chwili dla siebie. Przed całkowitym społecznym zdziczeniem ratowali mnie chłopcy, na których wpadałam na przerwach oraz z którymi jadłam obiad.

Moja chwila dla siebie skończyła się gdy dotarłam do damskiej szatni. Tutaj czekało mnie pierwsze trudne zadanie, założenie stroju ćwiczebnego. Tak jak za pierwszym razem, tak za każdym kolejnym było to uciążliwe.

Akademia Magii. Start of PowerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz