Rozdział 8

338 60 13
                                    

Wnętrze mojego domu znów było wychłodzone, bo ogień w kominku wygasł doszczętnie. Wygarnęłam szuflą popiół i węgle, a następnie ułożyłam nowy stosik. Kiedy po długiej i ciężkiej walce udało mi się w końcu rozpalić ogień, padłam z wyczerpania na kanapę, dysząc i drżąc na całym ciele. Człowiek tu chce pomóc, wyciąga do kogoś dłoń, wysila się, a co dostaje w zamian? Strzał prosto między oczy.

Najbardziej bolało mnie to, że znów komuś zaufałam, a ta osoba tym wzgardziła. Moja bezinteresowność i chęć pomocy kolejny raz zostały wrzucone do kategorii "naiwniactwa". I jeszcze te insynuacje, że zamierzam się do niego zbliżyć! Po prostu chciałam mu pomóc, bo taką od zawsze miałam naturę. Oczywiście w tej jego ograniczonej głowie nie mieściło się to, że można takim być. Zawsze współczułam wszystkim, którzy cierpieli. Dlatego też wybrałam taki, a nie inny zawód. Od dziecka marzyłam o tym, żeby pomagać ludziom pozbyć się cierpienia, a praca fizjoterapeutki umożliwiła mi to. Mogłam usuwać ból, sprawiać że ludzie znów się uśmiechali, mogli wracać do upragnionej sprawności. To piękna praca i nie mogłam pogodzić się z tym, że moja ufność do ludzi została brutalnie wyśmiana i pokazana jako słabość i błąd. To ten cały Norman Hart miał problem ze sobą i patrzył na świat przez swój skrzywiony pryzmat cynizmu. Niech sobie żyje w swojej ponurej samotni i tkwi w tym czarnym dołku. Skoro nie chciał, żeby ktoś podał mu dłoń, to niech tam sobie siedzi. Ja nie zamierzałam się tym więcej przejmować.

Ale przejmowałam się. Całą noc nie mogłam spać, tylko przewracałam się z boku na bok na starym materacu. Rano nawet kawa z karmelowym mlekiem nie poprawiła mi nastroju. Było mi smutno, źle, zimno i w dodatku nie mogłam zadzwonić do nikogo, bo mój telefon nadal nie łapał zasięgu. Czas znów wybrać się do miasteczka, zażyć trochę ruchu i świeżego powietrza, porozmawiać z mamą, Tiną lub ciocią. Może dowiedziały się już czegoś o Dannym.

Ubrałam się w trzy warstwy, na to założyłam kurtkę i zanim wyszłam na ulicę, ulepiłam przed domem ogromnego bałwana, którego solidnie skopałam w tyłek i dopiero wtedy dysząc z satysfakcji ruszyłam w dół ulicy, ślizgając się w zbrylonym śniegu. Choinki przy drodze uginały się od białego puchu i wyglądały jak z bajki. Trochę się bałam, że spomiędzy drzew wyskoczy nagle jakiś kojot lub inną bestia chcąca mnie pożreć, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Bez problemów dotarłam do głównej ulicy w miasteczku i ruszyłam do znanej już mi dobrze galerii, skąd miałam zamiar wykonać planowane telefony.
W kawiarni udało mi się dodzwonić do mamy, która wraz z Markiem właśnie przygotowywała świąteczny pudding.

— Żałuj, córcia, żałuj... Wyszedł bezbłędnie — mówiła mama, mlaszcząc do słuchawki.

— A żebyś wiedziała, że żałuję. Już chyba wolałabym Florydę niż ten domek zabity dechami na odludziu — westchnęłam, podjadając czekoladowy torcik Sachera.

— A mówiłam, przyjeżdżaj do nas — zaczęła swoją tyradę mama. — To teraz masz. Nigdy mnie nie słuchasz tylko robisz po swojemu. Wy z Dannym zawsze tacy byliście. Sami musieliście się przekonać na własnym tyłku, co jest mądre, a co nie — westchnęła.

— Oj, mamo... Już mnie nie dołuj. Nic teraz nie zmienię. Samoloty w święta nie latają i wątpię, żebym szybko kupiła bilet powrotny, chyba że zwolni się jakieś miejsce — powiedziałam, powstrzymując łzy. — Sama nie wiem już co robić. Nie chce mi się tłuc tyle godzin stąd na Florydę. I to z przesiadkami.

— Wiem... Może odnajdź jednak w tym Sun Valley coś pozytywnego? — spróbowała mnie pocieszyć mama. — Idź na lodowisko, odpręż się. Zawsze lubiłaś łyżwy. Albo pójdź na wyciąg. Widoki są wspaniałe. Z Dirkiem... To znaczy z twoim ojcem byliśmy kiedyś... — mama urwała, wchodząc na grząski grunt, którym był temat taty.

Frozen HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz